Kolejny piekny i inny od wszystkich dni, chyli sie ku końcowi. Dziś koło południa, dojechaliśmy do Mandalay. Nic dziwnego, ani nadzwyczajnego, ale jak zwykle nie może być normalnie.... Chociaż tym razem to nasza wina :) Szukaliśmy lokalnego autobusu, tak żeby pojechać zwykłym, tanim transportem, a nie turystycznymi autobusami za 3 razy wiekszą satwke. Wszyscy jednak jak zaczarowani kierowali nas na ten sam dworzec na autobus dla "białych". Zbuntowaliśmy sie wiec i postanowiliśmy, że sami sie tam dostaniemy, bez autobusu!:) A wiec łapiemy stpa! Dobra, super, tylko że rzadne z nas jeszcze tego nie robiło, wiec to bedzie nasz pierwszy raz :D Poczytaliśmy w internecie i okazuje sie, że niektórzy zjeździli tak całą Birme, wiec sie da :) Warto mieć jednak kartke napisaną w ich jezyku z wytłumaczeniem co chcemy i gdzie jedziemy, żeby złapani kierowcy zrozumieli o co nam chodzi :) Na rozmowe po angielsku nie ma co liczyć...
Z samego rana jemy obfite śniadanie i w droge!!! :) Po drodze zaglądamy do kilku ekskluzywnych hoteli, mając nadzieje, że obsługa mówi po angielsku i prosimy żeby napisali nam wspomnianą wcześniej kartke. Okazuje sie, że to nie takie proste bo oni nie mają pojecia co to jest autostop i jak to działa i wysyłają nas na dworzec autobusowy. Eh ostatecznie udało sie nam zdobyć jedną kartke, na której pani nam napisała, że idziemy do Mandalay pieszo :) oraz drugą gdzie było napisane Mandaly :) Z tymi zdobyczami ruszamy w droge... Idziemy drogą wylotową z miasta, i już na pierwszym skrzyżowaniu pomyliliśmy kierunki, brawo My, hahaha. No nic, pierwsze koty za płoty, poprawiliśmy sie szybko i dotarliśmy na droge, gdzie staneliśmy pod drzewem dającym troche cienia. Zrzuciliśmy plecaki i nawet nie zdążyliśmy wyciągnąć naszych super kartek ani zrobić pamiątkowego zdjecia. Od razu jadące auto zatrzymało sie i po krótkiej konwersacji, pan zabrał nas do miasteczka oddalonego o 30 min. Po bardzo miłej jeździe, pan wysadził nas na skrzyżowaniu. Nie zdążyliśmy odłożyć plecaków, a kolejny samochód już stał i na nas czekał, a kierowca dogadał sie z naszym poprzednim kierowcą dokąd jedziemy :) Dwóch młodych chłopaczków w rytmach birmańskiej muzyczki podwozi nas kolejnych kilka wiosek dalej. Wysadzają nas, przechodzimy na drugą strone rozdroża, a kolejne auto już sie zatrzymuje :) Tak oto docieramy na przedmieścia Mandaly. Tam, od razu wsiedliśmy do lokalnego autobusu, który właśnie podjechał, ale zaraz okazało sie, że daleko nim nie pojedziemy bo naganiacz zabrali nas tylko po to żeby na nas zarobić, a autobus nie jedzie tam gdzie chcemy... To nasz błąd, bo miał być autostop :) Wysiadamy i odganiamy sie od kolejnych naganiaczy i taksówkarzy. Przejechało kilka samochodów. Nagle patrzymy, a jedno z aut jadących, zawróciło i podjechało do nas. W środku dwie młode dziewczyny, które zauważyły nas jadąc na zakupy. Niestety nie potrafiły nic po angielsku, ale postanowiły nas zabrać. Prawdopodobnie to zasługa Pi, bo dziewczyne jedyne o co umiały zapyać, to czy jestśmy parą, ale musieliśmy je zmartwić, że tak... :) Mimo to było widać, że bardzo je cieszy i ekscytuje nowa sytuacja i świetnie sie bawią, i tak oto przywożą nas pod sam hostel :)
Pełna profeska! Docieramy z Bagan do Mandaly szybciej o 30 minut niż autobus, wydajemy na to 1 tys kajtów ( to ten nieszczesny autobus) zamiast 18 tys kajtów (tyle kosztowały bilety na autobus), nieźle jak na pierwszy autostop :)
Podsumowywując, mieliśmy dziś bardzo miły i inny dzień. Przekonaliśmy sie, że jazda autostopem, nie jest ani straszna, ani taka trudna. Ludzie w Birmie, o ile nie są związani z turystyką i nie widzą przed oczami dolarów patrząc na turystów, są niesamowicie mili i pomocni. Widać, że wielu ludzi cieszy pomoc, a tym bardziej pomoc zupełnie obcemu i "innemu" człowiekowi.
Oby tak dalej, oby było wiecej tak pozytywnych doświadczeń. Pozdrawiamy Sigma i Pi.