Kolejne miejsce na naszej mapie odhaczone. Gdzie dalej, hmm w końcu nad słynne jezioro Inle Lake. Pytanie jak sie tam dostać? Odpowedź szybko nam sie nasuneła do głowy, stopem. W końcu ostatnio tak dobrze nam poszło :)
Piątek rano, zaraz po śniadaniu ustawiamy sie z plecakami na drodze wylotowej z miasta. Zbyt długo nie musieliśmy czekać. Udało sie zatrzymać Birmańską cieżarówke. Miejsce oczywiście za kierowcą na łóżku, bo w końcu tu zawsze jest obecny pomocnik kierowcy. Jazda bardzo przyjemna, ale bardzo wolna. Cieżarówka mocno załadowana, przez co ledwo ruszała. Patrząc na mape i widząc góry przed nami, postanawiamy zmienić środek transportu na coś zwinniejszego.
Wysiadamy wiec w Gokteik i po kilku minutach zatrzymuje sie starszy pan samochodem osobowym. Dogadujemy sie, że kilkadziesiat kilometrów przejedziemy razem. Okazuje sie, że pan jest rodowitym Chińczykiem. Mimo bariery jezykowej, miło konwersujemy ;) Przez góry przejeżdżamy w oszałamiającym tempie.
Dojeżdżamy do miejscowości, w której musimy niestety wysiąść, gdyż nasza droga odbija w inną strone niż jedzie przemiły chińczyk :) Na nasze nieszczeście nikt tam nie jedzie. Każdy kto sie zatrzymuje, nie jedzie poza tą miejscowość. Stojąc tak pod drzewem, wzbudziliśmy nie małe zainteresowanie. Po chwili wyszedł zaciekawiony Pan wraz z rodziną i zaczeli nam towarzyszyć, chociaż nie do końca wiedzieli o co chodzi :) Próbowali nas wysłać na dworzec autobusowy lub dzwonili nam po taksówke... Z doświadczenia już wiemy, że jedyne wytłumacznie, że chcemy jechać auto stopem to powiedzieć Birmańczykowi, że chemy jechać ale bez pieniedzy, sprowadza sie to do tekstu "No money". Troche byli zdziwieni, ale zaraz wynieśli dwa krzesła, wode do picia i z nami zatrzymywali samochody, hahaha istna komedia :)
Po 15 minutach oczekiwania Pan stwierdził, że on nas zawiezie tam gdzie jeżdżą cieżarówki! Wsiadamy wiec do jego samochodu i jeździmy po okolicznych magazynach i szukamy cieżarówki jadącej w naszym kierunku :) Udaje sie nam nawet znaleźć kilka ale jadą dopiero wieczorem a jest dopiero 11, a przed nami do przejechania szmat drogi! W końcu udaje sie nam przekonać Pana, żeby nas wysadził na poboczu i że damy sobie rade :)
Po kolejnych kilkunastu minutach zatrzymuje sie turystyczny, mały bus. W środku kilka osób i dwa miejsca wolne. Wybiega do nas kierowca z "naganiaczem" i pytają sie gdzie jedziemy. Odpowiadamy, że nad Inle Lake, powtarzamy jednak nasz tekst " no money". W takiej sytuacji naganiacz odwrócił sie i poszedł. Kierowca natomiast zaczął sie zastanawiać, ale też poszedł.... Po chwili naradzili sie i podchodzą obydwoje i mówią, że możemy jechać. Patrzymy po sobie i mówimy poraz kolejny, że super, chetnie ale " no money". Oni na to, że nieszkodzi i możemy jechać z nimi :) Byliśmy z siebie bardzo dumni ale do czasu... Tradycynie, jak w każdej azjatyckiej podróży autobusm, zatrzymaliśmy sie na przerwe, na jedznie, i dzieki bogu, bo byliśmy już strasznie głodni! Próbujemy sie dowiedzieć co jest do jedzenia i ile kosztuje a jest to nielada sztuka :) Zanim jednak zamówiliśmy cokolwiek poszliśmy do toalety. Jakie było nasze ździwienie, gdy wróciliśmy... Okazuje sie, że przepływ informacji działa perfekcyjnie i właściciele knajpki, wszyscy klijenci i nasi współpasażerowie dyskutują, że my przecież nie mamy pieniedzy i muszą nas nakarmić!!! Pokazują nam na migi i tłumaczą żebyśmy sie nie przejmowali i że możemy spokojnie coś zjeść za darmo! Nasze miny były bezcenne... zrobiło sie nam masakrycznie głupio! Z jednej strony głupio jeść za darmo, z drugiej strony jak teraz wyjmiemy pieniądze wyjdziemy na oszustów... Nasza konsternacja trwała dość długo, w tym czasie wszyscy przekonywali nas żebyśmy coś zjedli :) Ostatecznie powiedzieliśmy, że mamy pieniadze na jedzenie i zapłaciliśmy za nie. Właściciel restauracji oddał nam jednak połowe bo, jak zawsze, cena w menu była przenzaczona dla turystów, wiec finalnie zapłailiśmy tyle co lokalsi. Jednak całe to zamieszanie i poziom wstydu na zawsze oduczy nas gadania głupot :)
Tym sposobem, po kilkunastu godzinach, wieczorem dojeżdżamy do Nyaungshwe, nad jeziorem Inle Lake...