Piątek, kolejny już dzień w podróży. Ten dzień spedziliśmy w Rudolfie... jechaliśmy, jechaliśmy i tak cały dzień, prawie caly czas prosto. Droga co jakies150km lekko skrecała co pozwalało na minimalne ruchy kierownicą, to dopiero rozrywka :)Popołudniu przejchaliśmy granice stanową i wjechaliśmy do stanu South Australia. Chwile później, zjechaliśmy z drogi w strone morza i po 500m staneliśmy na obiad i nocleg w pobliżu klifu. Przepiekny widok, gdyby nie jedna rodzina, stojąca 100m od nas, to bylibyśmy całkiem sami.
Popołudnie, mimo kiepskiej pogody, spedziliśmy nad klifem przy Oceanie Indyjskim, popijając sobie Gin z Tonikiem...
W Australii, jest piekne to, że nie trzeba wkładać dużego wysiłku, by być w pieknym miejscu, całkowicie samemu.
Kolejny dzień rozpoczynamy przed 6 rano. Celowo wstajemy tak wcześnie, by rano troche przejechać, a popołudniu posiedzieć w kolejnym pieknym miejscu.
Pierwsze co planujemy, to przejazd przez pustynie Nullarbor. Po długich poszukiwaniach, znajdujemy droge, którą po 15 km dojedziemy do drogi, która wiedzie przez środek pustyni.
Pisząc droga, mamy na myśli Australijską droge boczną, czyli poprostu szuter, błoto i kamienie. Po przejechaniu petli o długości około 50 km, wracamy na główną droge. Wszyscy troje, jednoznacznie dochodzimy do wniosku, że to nie był mądry pomysł. Widzieliśmy dokładnie to samo co z drogi, tylko jechaliśmy po kamerdolcach i niepotrzebnie meczyliśmy Rudiego :) No ale trzeba było sprawdzić czy tam nie jest fajniej ;)
Kierujemy sie dzisiaj do miejscowości Ceduna. Chwile po wyjeździe na asfaltową droge, powstaje standardowy problem. Głód... W związku z tym, Sigma znjduje na mapie, kilometr w bok jaskinie, a kolejne dwa kilometry koniec drogi przy morzu.
Jedziemy, znaleźliśmy kolejną, super tajną droge... no ale jedziemy. Po chwili dojeżdżamy do wielkiej dziury w ziemi. Fakt, jest imponująca, ale to dalej dziura, a nie jaskinia. Wsiadamy i jedziemy dalej. po 10 minutach, przebrnieciu przez spore kamieni, stajemy przy klifie. Zaparło nam dech w piersi... Cudowny widok, na turkusową wode, rozbijającą sie o ściane skał. Stoimy na klifie i w zasiegu wzroku tylko woda i imponujący klif. Nikogo do okoła. Po chwili dostrzegamy delfiny bawiące sie w wodzie... Tym razem warto było zjechać w bok, Rudiego, zgodnie z sugestią Dorotki, podrapaliśmy za lusterkiem i sie nie gniewał ;)
Takie oto miejsca, przyziemne i zwykłe, staramy sie wybierać, by zjeść drugie śniadanie :)
Po południu dojechaliśmy do Streaky Bay. Właściwie myśleliśmy, że jest wczesne popołudnie. W trakcie jazdy, przypadkiem sie zorientowaliśmy, że przejeżdżając granice stanową, przesunął sie czas o 2,5h do przódu!! Tak oto ukradli nam 2,5h zwiedzania Australii, dranie ;)
Rano, długo zastanawialiśmy sie, czy jechać do wiekszego miasta Port Lincol na sylwestra, czy zostać tutaj. Wiedzieliśmy, że tu jest miejski sylwester z imprezą w plenerze. W Port Linkoln, w internecie znaleźliśmy wzmianke, że tego dnia atrakcją są wyścigi konne, hmmm ;) Finalnie postanowiliśmy jechać, bo żal nam było tracić dnia na siedzenie w małej mieścinie bez wiekszych atrakci....
Dotrlismy wczesnym popołudniem do Port Lincoln. Oczywiście musieliśmy zahaczyć o supermarket, bo brakowało nam jednej czy dwóch rzeczy. Jak zwykle wyszliśmy z jedzeniem na 3 dni, jak dzieci :)
Miejsce do spania, celowo wybraliśmy w centrum miasteczka, na parkingu tuż obok oceanu. W nocy, w końcu chcemy jakoś przywitać nowy rok i wrócić do Rudolfa:)
Przed naszym autem, była ławka, przy deptaku wzdłóż wybrzeża. Miejsce śliczne, ale śmieszne było to, że na obiad w tym miejscu Sigma formowała sznycle, a Pi je smarzył. Ludzie przechodząc, z zaciekawieniem sie przyglądali, a mewy próbowały nam dziubnąć jedzenie :)
Wieczorem, poszliśmy w poszukiwaniu jakiejś rozrywki na na noc. Przechodząc koło luksusowego hotelu, usłyszeliśmy fajną muzyke na żywo i bawiących sie tam ludzi. Trzeba do nich dołaczyć! Ochrona przy wejściu serdecznie nas powitała a pan na recepcji podłączył nam nasze telefony, żeby sie podładowały, to sie nazywa gocinność!!! ;) Stary rok pożegnaliśmy tanecznym krokiem, poznając serdecznych austarlijczyków. Poznaliśmy też polke, która mieszka od 15 lat w Adelaide. Dostaliśmy od niej nr telefonu i musieliśmy obiecać, że jak dojedziemy tam za kilka dni, to sie odezwiemy. Ona zaś, nas oprowadzi po mieście.
Sylwester nie był jednak radosny dla Rudiego, bowiem bidulka stracił nos!!! Jakiś wandal mu go urwał! Podejrzewamy zazdrosne mewy, które widziały jak chowamy sznycle do Rudiego... ;) Naszczeście Pi szybko dokonał operacji przeszczepu nosa. Z czapki mikołaja stworzył nowiutki piekny nosek i Rudi jest już zdrowy :)
Dalsze opowieści już w krótce, w tym nowym roku. My natomiast dziekujemy Wam, że nas czytacie i wspieracie, w nie zawsze łatwych chwilach. Życzymy Wam i sobie dużo zdrowia w nowym roku, bo jak sie ma zdrowie to można wszystko!!! Mamy nadzieje, że rok 2018, bedzie dla Was jeszcze lepszy niż ten ubiegły.
DOSIEGO ROKU ŻYCZY SIGMA, PI i RUDI!!!