Drugi dzień w Nowej Zelandii. Rano obudziły nas promienie słońca. Super, bo wczorajszy wieczór nie wyglądał optymistycznie. Gdy wyszliśmy z auta, szczeka nam opadła. Wieczorem gdy tu parkowaliśmy, widać było tylko niewielkie jeziorko, a reszte widoku zasłaniały chmury. Dziś naszym oczom ukazało sie niebieskie jezioro otoczone niesamowitymi górami, no ładnie tu :) W tym pieknym otoczeniu, zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w strone jeziora Tekapo.
Czytaliśmy, że jeziora w Nowej Zelandii mają niesamowite kolory. Gdy dojechaliśmy do Tekapo zobaczyliśmy to na własne oczy. Woda była poprostu piekna. Turkusowa, choćby ktoś dodał tam jakiegoś sztucznego barwnika. Do okoła były góry, dopełniając tego wspaniałego widoku. Wiele razy zatrzymywaliśmy sie, by zrobić zdjecia i jeszcze chwile popatrzeć na ten widok.
W niedalekiej odległości jest kolejne jezioro, o nazwie Pukaki. Podobno jest jeszcze ładniejsze... jedziemy sprawdzić czy może być coś ładniejszego? :) Myśleliśmy, że poprzednie jezioro było turkusowe, otóż nie! Jezioro Pukaki to dopiero turkus, ma jeszcze bardziej intensywny kolor, łał!!! Znów co kawałek musieliśmy sie zatrzymać, by popatrzeć na te widoki.
Tego dnia zaplanowaliśmy jeszcze mały górski spacer, by podziwiać lodowiec, gdy tam dotarliśmy, zobaczyliśmy kolejne jezioro. Tym razem było ono dziwnie szaro-białe. W oddali do jeziora dochodził fragment lodowca. Jednak gdyby nie tablica informacyjna, to w życiu byśmy go nie zobaczyli. Spodziewaliśmy sie zobaczyćz wielką białą góre lodu, otóż nie :) Wieksza cześć lodowca znajduje sie bowiem za górami, a do jeziora dochodzi tylko jego mały fragment. Lód jest przykryty odłamkami skał z okolicznych gór, wiec białego koloru cieżko sie tam dopatrzeć. Jednak, jak sie dobrze przyjrzało, widać było, że pod całym tym gruzem znajduje sie lód, a po jeziorze pływały oderwane fragmenty lodowca. Niecodzienny kolor lodowcowego jeziora, otaczające nas góry i cały krajobraz stwarzał dość nietypowy dla nas krajobraz, znowu łał!!! :)
Na koniec dnia znaleźliśmy miejsce na kempingu pod samymi górami. Musimy być blisko szlaku bo kolejnego dnia wybieramy sie na treking, by zobaczyć najwyższy szczyt Nowej Zelandii, Mount Cook. Rozbijamy, wiec nasz biwak, gotujemy obiad i przygotowujemy w Śnieżynce naszą sypialnie. Standardowo wieczorem znowu pada... Byle rano było ładnie!
Wstajemy z samego rana, naszczeście już nie pada, ruszamy wiec na szlak :) 3 godzinny spacerek, bez wzniesień pomiedzy górami, a po drodze przepiekne widoki, super! Na końcu szlaku znowu mały fragment lodowca, niewielkie jeziorko, a nad tym wszystkim wznosi sie poteżna góra Mount Cook. Idealne miejce na drugie śniadanie!
Nowa Zelandia jest pełna atrakcyjnych miejsc do zobaczenia, wiec tu na odpoczynek nie ma czasu ;) Po trekingu wsiadamy w Śnieżyne i jedziemy kolejne 250km by zobaczyć niewiadomego pochodzenia, kamienne kule wyrzucone przez morze. Niestety po drodze pogorszyła sie pogoda i jak dojechaliśmy to padał deszcz i wiał silny wiatr. Dotarcie do nietypowych skał było dość niestandardowe. Z parkingu trzeba było zejść na brzeg morza ograniczonego wysoką skarpą i przejść tak jakiś kilometr. Normalnie może nie jest to nic niezwykłego, ale akurat był przypływ, a do tego padało i mocno wiało i trasa ta stała sie istną przeprawą porzez fale i wrzucane na malutki skrawek piasku glony i gałezie. Ale spokojne, udało sie nam dotrzeć na miejsce :) Kilkanaście kul metrowej średnicy, rozrzuconych na długości kilkudziesieciu metrów, wyłaniających sie z morza wyglądały nie tyle imponująco co bardzo tajemniczo, a padający deszcz i mgła potegowały nietypowy nastrój... Jednak niska temperatura, deszcz i chińska wycieczka skutecznie nas odstraszyły i szybko wróciliśmy do auta :) Przejeżdzamy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów, by kolejnego dnia mieć bliżej do kolejnych niezwykłych miejsc i idzemy spać.
Pozdrawiamy z malowniczej Nowej Zelandii.