Stany Zjednoczone są bardzo bogato obdarzone przez matke nature, stąd też jest tu tak dużo parków narodowych. A każdy kolejny piekniejszy od poprzedniego. Dlatego też, nasza trasa głównie prowadzi przez najsłynniejsze i najpiekniejsze z nich.
Kolejnym na naszej zatłoczonej liście jest Yosemite Park. Wjeżdżając do parku, zaczynamy sie wspinać po górskich serpentynach, by po kilkudziesieciu ostrych zakretach, dotrzeć na szczyt, gdzie rozpościera sie fantastyczny widok na okoliczne góry oraz na przepiekną doline polodowcową. Gigantyczne szaro-białe skały, bujna roślinność i bardzo wysokie wodospady robią wrażenie. Nastepnie zjeżdżamy do doliny, przez środek której płynie rzeka, zasilana okolicznymi wodospadami. Tu czekają na nas kolejne piekne zakątki oraz liczne miejsca do odpoczynku. Wybieramy to najbliżej rzeki i postanawiamy zrobić tu przerwe na obiad, bo co poniektórzy z ekipy są już bardzo głodni. Tym razem za grupowych głodomorów uchodzą Pi, ale to nikogo nie dziwi, oraz... mała Olga, oni zawsze są głodni ;)
Po obiedzie, wczesnym popołudniem, wsiadamy i ruszamy dalej. Tym razem nasz cel to nie park narodowy, a wielkie i znane miasto.
San Francisko, to miejsce, gdzie chcemy spedzić najbliższe dwa dni. Już od samego początku to miasto nas urzeka. Jadąc przez miasto, widać jaki górzysty jest to teren. Dlatego też, pierwsze co chcemy zobaczyć, to ten najbardziej znany widok - tramwaj zjeżdżający z bardzo stromej ulicy. Na żywo, ta droga jest jeszcze bardziej stroma, niż w telewizji. Nastepnie kierujemy sie do Chinskiej dzielnicy, gdzie jemy bardzo dobry obiad. Zaraz po wyjściu z knajpki Olgusia zapytała rodziców co bedzie dziś na obiad? ;) Sama Chińska dzielnica jest dość ciekawa. Dużo tu chińskich sklepików i restauracji, ale niestety sklepy z pamiątkami, na które liczyliśmy, oferują głównie pamiątki z Chin ;) Nie ma tu marketu z pamiątkami, jaki znaleźliśmy w Sydnej. Lekko roczarowani ruszamy dalej w kierunku nabrzeża. Jesteśmy nieopodal portu, bo jak pokazuje nawigacja to około 15 minut spacerku... jednak spacerek po San Francisko to górska wycieczka. Wspinamy sie wiec pod kolejne wzniesienia, żeby już za chwile zejść spowrotem na dół... lekko zdyszani docieramy do portu, a dokładniej do Pier 39, gdzie od 80 lat, zamieszkują Lwy Morskie. Myśleliśmy, że od czasu do czasu, można tam takiego zwierzaka spotkać. Tym czasem, okazało sie, że jest ich tam tyle, że zbudowano dla nich specjalne podesty. Niesamowity widok i charakterystyczny odgłos "szczekania" opanował całą okolice. W porcie tuż obok jest mały deptaczek z knajpkami, sklepikami i małym wesołym miasteczkiem, bardzo przyjemne miejsce.
Dnia kolejnego z rana jeździmy po wzgórzu, fotografując i podziwiając słynny, piekny czerwony most, Golden Gate Bridge. Nastepnie, gdy kończą nam sie już punkty widokowe na tą starą budowle, udajemy sie na wierze telegraficzną, z której jest przepiekny widok na całe miasto i zatoke. W zatoce dobrze widoczna jest mała wysepka, na ktorej stoi słynne wiezienie Alcatraz. Dorotka z Pawłem chcieli bardzo zobaczyć je od środka ale niestety okazało sie, że wycieczke trzeba rezerwować dzień wcześniej. Wyjeżdżając z miasta, nie możemy obojetnie przejechać koło doliny krzemowej. Miejsca, w którym najwieksze światowe firmy mają swoje główne siedziby. Dlatego właśnie w parku na ławeczce, zaraz koło rozległych biurowców Googli, gotujemy sobie obiad :)
Tym miłym akcentem, kończymy pobyt w tej pieknej okolicy i pozdrawiamy Was serdecznie!