Po wielu miesiącach oczekiwań, w końcu o 6 rano jemy śniadanie u Pani w Besishahar i idziemy na szlak w koło Anapurny. Przed nami jest szlak o długości 210km, i do pokonania wysokość ponad 5400m nad poziomem morza.
Wychodząc, pogode mamy idealną, słoneczko wschodzące za górami i temperature w sam raz do treekingu.
Dużo czytaliśmy o Annapurnie i podobno szlak jest bardzo dobrze oznakowany i nie sposób źle pójść. Ledwo po punkcie kontrolnym, gdzie po wpisaniu sie do ksiegi i sprawdzeniu naszych pozwoleń, idziemy szlakiem i zaraz sie gubimy hahah.
Mieliśmy w miejscowości po 7km kupić banany na drugie śniadanie, no ale nie. Wyszliśmy na szlak kilka km dalej. Tak czy inaczej, podziwiając piekne widoki, dochodzimy po 22km do miejscowości, gdzie jemy kolacje i idziemy spać.
Drugi dzień zaczynamy równie wcześnie i po śniadaniu meldujemy sie na szlaku. Baliśmy sie zakwasów, ale nie jest źle. Dzień mija bardzo przyjemnie, tylko około 13 zaczyna padać deszcz. No co zrobić, ubieramy foliowe płaszcze i idziemy jeszcze kilka kilometrów. Dzień skończyliśmy około 16:30 z 18 kilometrowym dorobkiem i na wysokości przekraczającej 1800m.
Jako, że cały nasz ekwipuenk niesiemy na plecach, mamy mocno ograniczoną ilość rzeczy, dlatego codziennie musimy zrobić pranie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w nocy temperatura spada do 10 stopni, a wilgotność powietrza jest bardzo wysoka. Nic nam nie chce schnąć, no ale jakoś trzeba sobie radzić i śpimy ze skarpetkami w śpiworze, żeby na rano były suche. A kolejnego dani nosimy mokre koszulki przytroczone do plecaków żeby były gotowe do ubrania następnego dnia. Dobrze, że Pi jest inżynierem logistyki to jakoś to ogarniamy ;)
3 dnia rano standardowo jemy śniadanie koło 6 i jako pierwsi wychodzimy na szlak, wiemy o tym, ponieważ kilometr dalej meldujemy sie w punkcie kontrolnym, gdzie jesteśmy pierwsi wpisani do ksiegi tego dnia. Dzień mija bardzo szybko. Niestety wchodząc do ostatniej miejscowości, gdzie chcieliśmy spać, okazuje sie, że znajduje sie tam gigantyczna plantacja jabłek i zabrakło miejsca na jakiś hotelik ;) Wiec idziemy kolejne 6 km, przez co jesteśmytroche padnieci, ale mamy wynik tego dnia 29km i śpimy na wysokości 3200m.
Tutejszy internet jest zbyt wolny (cud, że w ogóle jest!), żeby wrzucić dużo zdjeć, a naprawdę jest co oglądać! Opiszemy Wam jak to do tej pory wygląda. Idziemy zboczami gór, w wąwozie środkiem płynie wartkim strumieniem rzeka. Dokoła mnóstwo zieleni i roślin, które u nas hoduje sie w donniczkach. Co chwilkę wyłaniają sie górskie źródełka i gigantyczne wodospady, które nie rzadko trzeba pokonywać. Co jakiś czas przechodzi sie przez małe, kolorowe, nepalskie wioski. A dookoła latają ptaszki, motyle a na kamieniach siedzą niebieskie jaszczurki ( akurat tym faktem nie wszyscy są zachwyceni ;) ) Taki sobie raj na ziemi :)))
Przez ostatnie 3 dni, zaobserwowaliśmy pewną ciekawostke. Tubylcy zauważyli, że żeby mieć gości w swoim hoteliku należy koniecznie mieć WiFi. Tak też robią, zakładają routery i mają WiFi. Istnieje tylko jeden problem, router nie ma płączenia z internetem. No ale nikt nie pyta o internet tylko o WiFi a to jest, hahaha :D Tak, wiec od kilku dni nie mamy łączności ze światem... ale nie jest nam z tym źle :)
Dzisiejsza noc była wyjątkowo zimna, jednak to prawda, że idąc do góry w nocy robi sie co raz to zimniej. Dobrze, że mieliśmy oprócz szpiworów, pokojowe kołdry z pierzem w środku. Zasypamiy ubrani we wszystko co mamy w śpieorwach pod dwoma pierzynami :)
Kolejny 4 już dzień zaczynamy szybciutko, jak zwykle hehehe. Do przejścia mamy tylko 18km, do miejscowości na wysokości około 3400m. W tej miejscwości planujemy dwudniową przerwę na aklimatyzacje.
Po podziwianiu przepieknych widoków, i odkrywaniu coraz to nowych zaśnieżonych szczytów na naszej dordze, docieramy około 12 w południe do miejsca docelowego. Po szybkim znalezieniu noclegu, jak zwykle nie zajmuje nam to dłużej niż dwie minutki, siadamy na słonecznym tarasie podziwiając góry.
Dzisiejszy dzień jest wyjatkowy, w końcu to osiemnaste urodziny Sigmulki, dla tego na słonecznym tarasie, w pieknej sceneri, świetujemy przy kawie, ciastku i małej buteleczce morelówki :) (Sigma dziekuje za ten dar od przyjaciół ) Dzień sie pomalutku kończy, wiec do usłyszenia w krótce.
Dzisiejszy 5 dzień, to w końcu dzień wolny, trzeba jakoś sensownie wykorzystać. Co można robić w Himalajach? Jak to co, idziemy w góry!! Dziś idziemy nad jezioro Ice Lake. Niby nic, gdyby nie to, ze to jeziorko jest na poziomie 4600m.
Od wczesnego, mroźnego poranku, wspinaliśmy sie, cały czas pod góre, prawie 4 godziny, ale udało sie. Gdy zobaczyliśmy to bajorko, obydwoje zaczeliśmy sie śmiać. Czekaliśmy na takie wow. Wyobrażaliśmy obie coś w stylu Morskiego Oka, ale nieeee. Lekkie rozczarowanie.... Obeszliśmy jezioro z drugiej strony, no i lepiej. Słońce zaczeło ładnie odbijać sie w tafli wody i w dodatku w tle piękne, zasypane śniegiem szczyty gór. Było na co popatrzeć :)
Nadszedł czas wracać, co wydawało sie lekkie i przyjemne, jednak nie było. Duży kąt nachylenia i niestabilne podłoże, utrudniało zejście.
Oczywiście, jak to Sigma i Pi na wycieczce, musieli sie zgubić. Troszke sie pokreciliśmy, ale dotarliśmy do hoteliku.
Teraz, jak codzień, bedziemy próbowali wrzucić tekst na bloga, oraz zdjęcia. Internet w tych stronach nie jest naszym sojusznikiem, ale dzielnie próbujemy.