Drugi dzień w Pokharze, słoneczny poranek, zostawiamy plecaki na recepcji i idziemy na wzgórze koło miasta. Na tym wzgórzu jest jedna z dwóch Stup Pokoju w Nepalu. Idąc tam, niestety musimy wspinać sie na wzgórze w samym słońcu, wiec nie jest ani łatwo, ani przyjemnie. Za to jak już docieramy na szczyt, widok który nas otacza, wynagradza nam wszystkie trudy.
Schodząc w dół, spotykamy przyjaciela Sigmy, weża Edwarda. Mimo, że Sigma sie do niego nie przyznaje, to ja wiem, że jest miedzy nimi wielka przyjaźń. No niestety, zamiast sie przywitać, w te pedy biegniemy dalej...
Dalej kierujemy sie na wodospady Devi. Z góry zakładamy, że po górskich wielkich wodospadach, nie zobaczymy niczego super imponującego. No ale mając go po drodze, to trudno sie nie zatrzymać... No i faktycznie, płacimy wejściówke, w końcu to miejska atrakcja turystyczna i wchodzimy. Wejściówka nie jest droga, bo 30rupi za osobe, czyli koło 1 zł. Same wodospady nie są jakieś gigantyczne, ale fajne. Szkoda tylko, że nikt nie wpadł na to, żeby wyciąć trawe i chaszcze dookoła, które przysłaniają widoki ;)
Po południu odbieramy plecaki z hostelu i kierujemy sie na "dworzec", skąd mamy jechać lokalnym nocnym autobusem do Katmandu. Docieramy tam z godzine wcześniej, kupujemy bilet i czekamy na ławce przy lokalnym barze. Oczywiście z mocnym postanowieniem nie jedzenia, bo w końcu nie jesteśmy głodni, kupujemy tylko pierożki momo i samosai banany :)
W końcu koło 18 przyjeżdża autobus, zatrzymuje sie prawie na środku drogi, szybko zbiera pasażerów i rusza. Zatrzymuje sie zaraz za dworcm w bliżej nieokreślonym celu, pasażerowie wysiadają. Idą sikać, kupują jedzenie przed podróżą, głównie chipsy i cole... W końcu ruszamy... I znowu sie zaczyna, autobus pomału jedzie przez miasto, dwie osoby wiszą na drzwiach i krzyczą Katmandu, Katmandu.... Zatrzymujemy sie co minute, jedni wsiadaja inni wysiadają. Naganiacz przynosi plastikowe stołki z bagażnika, dla tych którzy nie mająmiejsca, chociaż i tak wszyscy chcą wisieć przy drzwiach a nie siedzieć :) Po godzinie takiej jazdy stajemy na przerwe na toalete, wszyscy rozpraszaja sie po parkingu. Znowu ruszamy, żeby za kolejne 40 minut stanąć coś przekąsić :) Mistrzostwem staje sie dla nas dwugodzinna przerwa koło północy... kierowca i pan naganiacz idą spać :))) Koło 2 nad ranem ruszamy dalej... I tak koło godziny 5 rano docieramy do Katmandu, przebywając spektakularną odległość 200 km, a wszystko to przy dzwiekach Nepalskiej "kociej" muzyki. Zdążyliśmy polubić ten styl jazdy, bedzie namtego brakowalo :)))