No i mamy zaległości. Od ostatniego wpisu mineło kilka dni. Niestety brakowało nam czasu. W kilku zdaniach postaramy sie to nadrobić :)
Ostatnio skończyliśmy na pożegnaniu z Nepalem. No i też tak sie stało. Z Katmandu, naszym ulubionym lokalnym busem pojechaliśmy na lotnisko, skąd mieliśmy lot do Mumbaju. Lot standardowy, bez dziwnych przygód. W ramach ciekawostki, zaraz po starcie dostaliśmy po małym Hainekenie. Wiec zadowoleni pijemy piwko, po czym stewardessa zaczyna nosić whiski z colą, no to jak odmówić? Nawet Sigma, która nie pije whiski, nie musiała sie długo zastanawiać.
Tak z uśmiechem na twarzy, w godzinach wieczornych trafiliśmy z powrotem do Indii. Lot do Bangkoku mieliśmy rano. Wiec szybko znaleźliśmy sobie wygodne kanapy i połóżyliśmy sie spać.
Rano polecieliśmy do stolicy Tailandii, gdzie wylądowaliśmy koło południa. Na lotnisku postanowiliśmy wyciągnąć troche gotówki na najbliższe dni. Nic w tym dziwnego by nie było, gdyby nie fakt, że na kilkadziesiąt bankomatów lotniskowych, wybraliśmy akurat ten, który zje nam karte. Na szczeście obok był bank i po 20 minutach udało sie odzyskać karte.
Z lotniska pojechaliśmy kolejką miejską, a później taksówką na Khosan Road. Taksówkarz, jak zwykle tani nie był...nie lubimy taksówek w nowych miastach. Nie mamy szcześcia do nich. Zawsze coś wymyślą, żeby troche dorobić na turystach.
Po południu, po zakwaterowaniu, standardowy spacer po okolicy i skosztowanie kilku przekąsek. Makaron padt thai, lody kokosowe z orzeszkami, sok z mango i naleśniki z bananem i czekoladą na deser... hahaha Tajlandia to nie jest miejsce, w którym nasze żołądki odpoczną ;)
Rano, na 9 rano wybieramy sie do ambasady Birmińskiej. Musimy wyrobić tam wizy, bo do Birmy chcemy jechać już w przyszłym tygodniu. Dostajemy sie tam szybko, dzieki lokalnym łodzią, pływjącym po rzece. Od razu przypada nam ten środek transportu do gustu i korzystamy z niego jeszcze kilkakrotnie tego dnia.
Wnioski wizowe złożone, wiec wracamy przez miasto, podziwiając i zwiedzając Bangkok. Sam Bangkok, robi na nas ogromne wrażenie. W szczególności na Pi, bo Sigma już tu była. Po Indiach czy Nepalu, niesamowicie rozwiniete miasto. Wiele środków transportu, wielopoziomowe drogi. Wieżowce pojawiające sie jak grzyby po deszczu. Mimo zatłoczonych dróg, nikt nie trąbi i każdy jeździ swoim pasem. Nowoczesne samochody. Wszedzie czysto..no może oprócz powietrza :) Wymieniać można tak wiele, ale nie o to chodzi. Jescze jedno co zauważyliśmy, to bardzo mili i życzliwi ludzie, którzy na każdym kroku uśmiechają sie i chcą nam bezinteresownie pomóc !!
Do tego wszystkiego, coś co lubimy najbardziej, to jedzenie. Tu jest wszystkiego pełno. Makarony, ryż, wrzywa, miesa, owoce, slone i słodkie przekąski niewiadomego pochodzenia, no i soki są tu na każdym kroku i kosztują grosze :D Krótko mówiąc, nadrabiamy zaległości :D
Dziś rano, wybraliśmy sie do pałacu króla. Najdroższa, ale jedna z ciekawszych atrakcji turystycznych. Wszystkie budynki, świątynie, stupy, ociekają złotem i zdobieniami. Pałac robi wrażenie i bedąc tu, nie sposób go ominąć. Dobrze, że wybraliśmy sie tam z samego rana, bo idą tam pielgrzymki ludzi.
Stamtąd poszyliśmy zobaczyć świątynie What Pho, ale zamist tam, trafiamy przez przypadek na grobowiec niedawno zmarłego króla. Odwiedzają go gigantyczne pielgrzymki, ale raczej nie europejczycy, wyróżniamy sie wiec w tłumie, ale to dla nas nie nowość :) Znajdujemy też poszukiwaną przez nas świątynie What Pho, gdzie podobno jest to najwiekszy posąg leżącego Buddy. Przyznajmy...jest duży. Ma nawet wieksze stopy od Pi:)
Bangkok, na każdym kroku ma jakieś świątynie i posągi Buddy i wszystko jest złote, pozłacane, czy przynajmniej tak wygląda. Można tu zostać kilka dni i sie nie nudzić.
My dziś wieczorem jedziemy nocnym autobusem do Chiang Mai, gdzie spedzimy kilka dni w oczekiwaniu na wize do Birmy. Do Bangkoku i tak musimy jeszcze wrócić, wiec jakieś atrakcje zostawmy na później...
Do usłyszenia, Sigma i Pi:)