Minął miesiąc, od momentu rozpoczecia naszej podróży na Warszawskim lotnisku. Pisząc to, jesteśmy w autobusie z Chiang Mai do Chiang Rai, niby nazwy podobne ale okazuje sie, że to nie to samo :) Biała śwątynia, którą chcieliśmy zobaczć jest w Chang Rai a nie w Chang Mai, wiec jedziemy kolejne 3,5 godziny autobusem jezcze bardziej na północ Tajlandii. Takie tam małe niedopatrzenie ;)
Ostatnie dwa dni spedziliśmy w Chiang Mai, spore miasto, ale dużo spokojniejsze niż Bangkok. Pierwszy dzień, chodząc po mieście, zwiedzaliśmy świątynie Buddyjskie, a później... znów świątynie i na koniec dnia dla odmiany świątynie :), jest ich tu całen mnóstwo! Aczkolwiek o ile czasem różnią sie na zewnątrz to w środku wszystkie są takie same. Mimo to zaglądamy do każdej z nadzieją, że zobaczymy coś nowego, ale nieeee... :)
Wieczorem przeszliśmy sie na nocny bazar, na którym jest milion stoisk z takimi samymi pamiątkami, drugi milion z takimi samymi ubraniami. Na każdym stoisku jest też taka sama promocja... podejrzewamy, że to jest jeden właściciel tylko ma pełno stoisk, żeby turyście wydawało sie, że ma wybór :)
Właśnie tam, postanowiliśmy wsadzić stopy Pi, do akwarium z rybkami. Dadajmy, że to musiało być duże akwarium, mieszczące taki rozmiar :) Rybki te, rzucają sie na nogi, by zjeść martwy naskurek, dzieki czemu, skóra jest gładka jak "pupa niemowlaka". Pi przeżył ten zabieg. Pod koniec stwierdził nawet, że to przyjemne ale to nadal nie przekonuje Sigmy, żeby pójść w jego ślady ;)
W sobote rano, postanowiliśmy wypożyczyć, super szybki "motocykl" marki Honda, którym jedziemy na wycieczke po górkach za miasto. Po drodze mijamy kilka pkt widokowych na miasto i liczne atrakcje przygotowane specjalnie dla turystów. Są tu kłady, tyrolki, kolejki górskie ale i słonie grające w piłke i malujące obrazy oraz imitacja wioski plemienia Karen, w którym kobiety noszą obrecze na szyi, żeby wydawała sie dłuższa. Jednak omijamy te atrakcje. Kłady i tyrolki to atrakcja niewarta naszego czasu i pieniedzy. Natomist tresowane słonie i przymuszone do fotografowania sie z obcymi ludźmi, małe dziewczynki z plemienia Karen, przywiezione tu wyłącznie do robienia intersu też nie stanowią dla nas atrakcji i nie bardzo chcemy w tym uczestniczyć. Zwiedzamy natomiast okoliczne małe wioski i targi uliczne, obserwujemy piekne widoki na tutejsze góry i miasto Chang Mai oraz zwiedzamy plantacje truskawek :) Po jednej z przerw, zamieniamy sie miejcami i to Sigma teraz szarżuje,a Pi staje sie "plecaczkiem". Wracając napotykamy tubylców ze swoją gromadką słoni. Tubylcy chetnie pokazuja nam swoje stadko i pozwalają nam nakarmić je bananami :) Jadąc dalej, pod samym miastem wieżdżamy na góre, gdzie jest kolejna świątynia o prostej nazwie "Wat Phra that Doi Suthep" :) Dzieki swojemu położeniu, jest jedną z atrakcyjniejszych, które widzieliśmy w Tailandii. Do tego jest piekny widok na miasto.
Ciekawostką, którą zauważyliśmy w wiekszości świątyń jest niesamowita ilość skarbonek na datki w każdej ze świątyń. W każdej jest co najmniej 4 skarbonki, a wnetrza świątyń czesto nie są wieksze od nszych kapliczek. Co ciekawsze, wszystkie są wypełnione po brzegi banknotami (widać ich zawartość bo wszystkie są przeźroczyste ;) ). Biorąc pod uwage ilość świątyń w mieście to naprawde dużo pieniedzy ludzie przeznaczaja na ofiare. Naszym faworytem stały sie jednak "drzewka szcześcia" ( to nasza autorska nazwa :) ) w postaci styropianowych piramidek z wetknietymi drucikami, na końcach ktorych przyczepione są bankoty. To dopiero pomysł, ozdoba i ofiara w jednym :)))
Po zmroku wracamy oddać nasz ekstra pojazd i udajemy sie na kolacje.