Mandalay, duże miasto, naczytaliśmy sie o nim różnych rzeczy, ale raczej wiekszość negatywnych. Przynajmniej jeśli chodzi o zwiedzanie. Jednak skoro już tutaj dotarliśmy, to jak nie zostać przynajmniej jednego dnia. Jeszcze popołudniu, w dzień przyjazdu poszliśmy na spacer i kolacje. Od razu rzuca sie w oczy podział miasta na nowe i luksusowe z centrum handlowym, drogimi hotelami i pieknymi sklepami, oraz na starsze i znacznie biedniejsze, żeby nie powiedzieć slamsy. Granice stanowi dworzec kolejowy, na który udaliśmy sie kupić bilety na pociąg na dalszą podróż.
Głóne atrakcje Mandaly to pałac króla i kolejne świątnie i stupy... Odpuszczamy zwiedzanie pałacu króla, ponieważ po pierwsze to tyko replika, a po drugie ponoć nie warto wydawać 10$ za wstep bo nie bardzo jest za co :) Z ogromu świątyń wybieramy jedną, którą chcemy zobaczyć, bo ileż tego można oglądać ;) Idziemy wiec do Kuthodaw Pagody, jest ona ciekawa bo poza główną złotą stupą, znajduje sie jeszcze 729 mniejszych białych stup. Wygląda to naprawde ipmonująco!
Symbloem Birmy jest najdłuższy most tekowy na świecie., ma 1,2 km. Musimy go wiec zobaczyć, jednak żeby nie było za łatwo znajduje sie on dokładnie po drugiej stronie miasta :) No wiec pora znaleźć lokalny autobus lub złapać jakiegoś stopa! No i znowu sie zaczeło....
Udało nam sie zatrzymać dwóch chłopaków jadących pikapem, którzy mieli nas kawałek podwieść. Niestety, tak sie dogadaliśmy, że od razu zawrócili i zaczeli jechać w przeciwnym kierunku. Szybko ich zatrzymaliśmy, po czym przeprowadziliśmy rozmowe korygójącą, po której pojechaliśmy kawałek w dobrą strone.
Nastepnie zatrzymaliśmy zbiorową taksowke, coś ala duży pikap z ławeczkami i dachem. Za 100kjatów od osoby (ok 25gr). Nasza radość z taniego przewozu nie trwa długo, bo z chwile mamy sie przesiąść, a pan widząc 200kjatów protestuje. Okazało sie że to co dla nas znaczy 100, dla pana znaczy 1000. Finalnie i tak daliśmy tylko połowe.
Kolejny pojazd, to znów zbiorowa taksówka. Płacimy, siadamy i.....i stoimy. Okazuje sie, że auto musi sie zapełnić by jechać. 6 osób to za mało. Jak zaczeliśmy sie robić nerwowi, po co najmniej 20 minutach stania, kierowca w raz z dwoma naganiaczami ruszyli. Jednak 2 minuty dalej staneli i poszli usiąść na kraweżniku. Po kolejnych 15 minutach Pi poszedł i powiedział, że chce nasze pieniądze. No wiec ogólne poruszenie...jedziemy !!! Auto jadąc szybko zapełniło sie tak, że nie było centymetra wolnego, a ludzie zwiasli z niego jak winogrona :)
W końcu koło 15 docieramy!!! Przeszliśmy przez targ, gdzie musieliśmy skubnąć jakieś lokalne smażone "ciastka" i idziemy na most. Przeszliśmy na drugą strone i poczekaliśmy na zachód słońca.
Przyzwyczailiśmy sie już, że zachodu słońca nie spedzamy sami, wiec odpowednio z każdą kolejną minutą pojawiały sie nowe autobusy z turystami, tak oto nazbierała sie nas niezła gromadka :) Słońce zgasło...co robić, wracamy wiec do hotelu. W końcu jutro o 4 rano odjeżdża nasz pociąg do kolejnego miasta, tym razem jedziemy w góry.