Już 3 dni mineły, jak o 4 nad ranem wsiedliśmy do Birmańskiego pociągu. Droga przed nami jak zwykle długa, bo około 11 godzin, by dojechać do Hsipaw. Sam pociąg nie jest zły, może dla tego, że dopłaciliśmy 6 zł by jechać lepszą klasą. W końcu kto bogatemu zabroni :)
W wagonie, wiekszość podróżnych to turyści z plecakami. Nad siedzeniami były miejsca, by położyć plecaki. Jeszcze przed ruszeniem, konduktor kazał wszystkim przymocować bagaże. Dziwne, bo przecież pociąg podobno jedzie cały czas z predkością 20-30km/h. Jak tylko ruszyliśmy, dowiedzieliśmy sie o co chodzi... Stan torowiska jest na tyle słaby, że pociąg który wyjeżdżał z dworca, tak sie rozhuśtał na boki, że dwa plecaki od razu spadły.
Tak przez całą droge, albo huśtawka na boki, albo podskoki jak podczas jazdy konnej. Chwilami, było nawet to śmieszne. Dodatkową atrakcją były nieustannie wpadające przez okno krzaki, chwasty i kwiatki, które ucinał pociąg jadąc przez zarośniete i zapuszczone torowisko. Co jakiś czas trzeba było sie wiec otrzepać, żeby człowiek nie utonął w zaroślach ;)
Przez całą droge, co chwile po pociągu chodzili sprzedawcy różnych przekąsek, owoców czy napojów. My na szczeście zaopatrzyliśmy sie dzień wcześniej w sklepie. Dzieki temu zaosczedziliśmy kilka groszy :)
Nie duża predkość pociągu, pozwalała nam na podziwianie widoków. Wiekszość trasy wiedzie przez góry, wiec jest co oglądać. Jedziemy również, przez opisywany przez wszystkich wiadukt w Gokteik. Wiadukt, który łączy dwie góry. Jedziemy tam już tak wolno, że zaczynamy myśleć, że już nigdy z niego nie zjedziemy. Dzieki temu udało sie zrobić kilka zdjeć.
Podróż mija nam nawet szybko i sama w sobie była ciekawym przeżyciem. Pobyt w Hispaw, dodamy w krótce, bo dziś już padamy na twarz, po dwudniowym górskim trekingu.... Ach te wakacje ;)