Hsipaw to miasto, które uważamy, że gdyby nie Mr Charls, to nie istniało by na turystyczne mapie Birmy.
Pan Charls, jest to osoba, która swoim nazwiskiem wypromowała swój hostel, restaracje i górskie trekkingi. Wszystkie przewodniki, internet i reklamy, mówią że jak chcesz iść na trekking, to idź do Mr Charlsa i tak też wszyscy robią, przyjeżdżają tu i od razu go szukają. A znaleźć go nie trudno, już kilka wsi wcześniej zaczynają sie znaki z jego nazwiskiem :)
My do Hispaw trafiliśmy koło 15 lokalnego czasu. Chcieliśmy sie zakwaterować i załatwić sobie trekking dwudniowy w pobliskie góry. Początkowo chcieliśmy uniknąć rozreklamowanego Pana, jakoś nie "leżał" nam. Jednak szybko okazało sie, że nikt inny nie ma trekingu na nastepny dzień tylko Pan Charls, także i my poszliśmy do niego :) Ku naszemu ździwieniu, okazało sie, że nie dość, że ma wyjście w góry na nastepny dzień to ceny były mniejsze o połowe, niż w innych miejscach!!! I chociaż podejrzewamy, że to spisek to godzimy sie na złożoną oferte :)
Jeszcze tego samego dnia, spotkaliśmy sie na integracji rumowej, gdzie z Parą Polsko-Hiszpańską, poznaną w pociągu, spedziliśmy wieczór. Po pewnym czasie, okazało sie, że Łukasz z Polski, jest dosłownie sąsiadem Pi!! Niesamowite spotkanie, bardzo miły wieczór. Jeśli nas czytacie, to serdecznie pozdrawiamy!!
Środa rano, zaraz po śniadaniu przyjeżdżają po nas skutery, by zabrać do Mr Charlsa, gdzie rozpoczyna sie trekking. Tam, spotykamy pare Anglików, Hiszpanów i dziewczyne z Francji. Razem, z młodym przewodnikiem o imieniu Szwe (albo jakoś tak:)) poszliśmy w góry.
Pierwszego dnia do przejścia mamy 24km. Chwile po rozpoczeciu, ku radości Sigmy wchodzimy w dżungle. Przedzieraliśmy sie przez zarośla, błotniste strumienie i chaszcze siegające do ramion. Przerażenie Sigmy jest tym wieksze, że pierwszym zwierzeciem, które pokazał nam przewodnik był wąż :) Gdyby nie fakt, że przeszliśmy już kilka kilometrów, Sigma by zesztywniała i nigdzie nie poszła! Byliśmy już jednak w takim punkcie, że zatrzymanie na chociażby miute powodowało zgubienie reszty grupy, gdyż przez te zarośla nie było nic widać! Także dzielnie brniemy w dżungle :) Na szczeście docieramy w końcu do czegoś w rodzaju szlaku i już widać gdzie stawia sie stopy :) Po kilku godzinach, Szwe przyznał sie, że zmienił trase, ale nie wiedział, że tam jest tak zarośniety las, haha a luzik :) I tak plotkując z resztą grupy szliśmy do góry, zaliczajac po drodze bardzo dobry obiad. W końcu jakieś jedzenie w Birmie, które oprócz tego, że jest zjadliwe, to jest dobre. Po południu doszliśmy do wioski, gdzie mieliśmy spedzić nocleg. Przy bambuswej chatce naszych gospodarzy, robimy ognisko. Tam też spedziliśmy wieczór, kosztując wina ryżowego, jedząc potrawy z liści herbaty, którą tam uprawiają i pijąc zabraną przez nas małpke polskiej wódki w osiem osób!!! :)
Nocleg mieliśmy na poddaszu budynku, leżąc na materacach osłonieci moskitierami w kształcie namiotu. Super klimat! Rano pyszne śniadanie i w droge, kolejne 20 km. Przechodzimy przez górskie wioski, podglądamy codzienne życie ich mieszkańców, oglądamy lokalne szkoły, bawimy sie z dziećmi i pijemy herbatke z tubylcami. Po południu mieliśmy pływać pod wodospadem. Niestety, gdy doszliśmy tam, okazało sie, że wodospad jest ładny, ale co najwyżej można zamoczyć kostki w wodzie :)
Tak czy inaczej trekking, był bardzo udany. Super ludzie, fajny przewodnik i genialne otoczenie. Dzieki Szwe dowiedzieliśmy sie wiele rzeczy o przyrodzie, o kraju i o walkach miedzy plemionami w pobliskich górach.
Kolejny nocleg spedzamy w Hsipaw, by rano udać sie w dalszą podróż...