Singapur, to miasto, do którego mieliśmy taki problem dotrzeć, ale w końcu sie udało...
Pierwszy dzień zaczynamy szybko i biegniemy do centrum i dalej w poszukiwaniu portu, a właściwie mariny. Od dawna knuliśmy by złapać jakiegoś jachtostopa. Żadko spotykane, ale jak czytaliśmy to jest możliwe. Mieliśmy pomysł, że jak sie uda znaleźć kogoś, kto nas ze sobą zabierze, to kierunek nie bedzie miał znaczenia, popłyniemy gdziekolwiek :)
Do centrum doszliśmy szybko, gdzieś w okolicy słynnego budynku Marina Bay, miały być jachty. Niestety, piekne miejsce, wspaniałe budynki, i do tego ta zatoka z kanałem przez miasto...cuda. No ale zaraz, gdzie są łódki?
Łódek nie ma, zaczynamy ich szukać, dochodzimy do miejsca, gdzie wielu turystów chyba nie dociera, ale jachtów nie ma. W takim razie, wsiadamy w autobus i jedziemy 30 min do innej mariny. Na miejscu dowiadujemy sie, że to teren prywatny klubu jachtowego i nam nie wolno wejść. Wiec zostawiamy kartke z numerem telefonu i wiadomością. Nastepnie jedziemy jeszcze dalej na drugi koniec miasta, gdzie jest jeszcze jedno miejsce gdzie możnaby coś znaleźć.
Na miejscu udaje nam sie dostać do środka, mimo że przechodzimy przez środek wesela. Mimo odmiennych strojów, nie zwróciliśmy wielkiego zainteresowania. Przynajmniej raz hihih
W porcie stoi dużo łódek, nawet i troche ludzi sie kreci. Porozmwailiśmy z kapitanami kilku jachtów. Podobno dzień wcześniej wypłyneły 3 łódki w kierunku Tajlandii ale w najbliższym czasie już nikt nigdzie nie wypływa, bo jest po sezonie :( Niestety!!! Nie znaleźliśmy żadnego jachtostopu, ale przynajmniej dowiedzieliśmy sie, że jest to możliwe, ale nie w tym okresie, wiec może jeszcze kiedyś spróbujemy :)
Tak oto przeleciał nam cały dzień, ale warto było spróbować, wracamy do hostelu spać.
Dzień kolejny, z rana po śniadaniu biegniemy na autobus turystyczny, taki jak w Kuala Lumpur, na który wykupiliśmy bilety dzień wcześniej. Nim jedziemy do ogrodów botanicznych, które okazują sie piekne i wielkie. Niestety za wielkie dla Pi. Pi od rana jest troszke struty i słaby, wczorajsza kolacja mu nie posłużyła. Chwile chodzimy, chwile siedzimy i postanawiamy wrócić do hostelu. Pi potrzebuje jednak kilku godzin snu. Po południu na szczeście jest o wiele lepiej, wiec idziemy na spacer po mieście. Dochodzimy do wielkiego diabelskiego młynu, który jest jednocześnie pkt widokowym. Chwilke po zachodzie słońca wjeżdżamy by zobaczyć miasto nocą. Niesamowite widoki, niestety zdjecia tego nie pokazują..
Nastepnie kierujemy sie na spacer w koło zatoki i napotykamy wiele ludzi siedzących na podeście, czekających chyba na pokaz fontann. Okazuje sie, że 10 min później sie zaczyna. Cieszyliśmy sie na świecące i grające fontanny w Kuala Lumpur ale to co zobaczyliśmy w Singapurze, jest nie do opisania! 20 minutowy spektakl wody, światła i muzyki, ciarki aż przechodzą po plecach, NIESAMOWITE!!! Na każdym kroku widać rozmach Singapurczyków.
Dzień kolejny udaje nam sie jeszcze pojeździć autobusem do zwiedzania. Kupiliśmy na jeden dzień, ale dostaliśmy bilety na dwa. Wiec odwiedzamy ogrody w okolicy MarinyBay, chińską i indyjską dzielnice i jedziemy na pobliską wyspe. Niestety pojechaliśmy tam tylko przedostatnim autobusem, wiec na miejscu mamy tylko 40 minut, wiec na szybciora oglądamy co sie da :) Tyle czasu wystarcza na wejście na pkt widokowy. Zrobienie zdjecia przy najbardziej wysunietym na południe punkcie Azji. Próbie rozbicia kokoska, zamoczenia stóp w morzu. Na sam koniec mamy kilka minut relaksu na siedzenie na plaży.
Wieczorem jedziemy na lotnisko, gdzie chcemy sie zdrzemnąć przed lotem o 5 rano. Gdzie lecimy? Dowiecie sie nie długo :)
Singapur jest pieknym miastem. Bardzo dużo wielkich budynków, gdzie jednocześnie jest mnóstwo zieleni. Każdy centymetr jest zaplanowany i dopracowany. Komunikacja miejska dobra i przejżysta. Do tego bardzo pozytywni ludzie. Naprawde super miejsce, gdzie chetnie można wrócić, gdyby nie te ceny ;)
Pozdrawiamy z ciepłych miejsc, dzisiaj tylko 37 stopni...a u Was? Chyba kilka mniej :) Nastepny wpis bedzie już świąteczny, także rozwiążemy także konkurs :) Tak na marginesie, to tylko 9 osób czyta naszego bloga, czy tylko tyle chciało wziąść udział w naszej zabawie?
Do usłyszenia Sigma i Pi.