Wiele miesiecy planowania, wiele informacji zgromadzonych i przeanalizowanych. Wiele rozmów i dylematów. Pomysłów jeszcze wiecej. To wszystko po to, by rozpocząć nowy etap naszej podróży.
W Perth, Australii po siedmio godzinnym locie, lądujemy we wtorek. Pełni optymizmu i jednocześnie obaw. Ciekawi jak to bedzie u Aborygenów...
Już przed przylotem, porozumieliśmy sie z rodziną, która ma małą farme, z niedużą hodowlą psów. Państwo oferują nam nocleg i wyżywienie, w zamian za codzienną kilku godzinną pomoc. Znaleźliśmy ich przez portal internetowy, gdzie ludzie dają tego typu ogłoszenia.
Już pierwszego dnia zauważamy, zupełnie inny klimat. Obecnie jest tu dość ciepło, powyżej 30 stopni. Jednak niska wilgotność powietrza, pozwala na normalne oddychanie i funkcjonowanie. Krajobraz, mimo że jest sporo roślinności, to troche przypomina krajobraz pustynny.
Już w drodze do Bullsbrook, gdzie znajduje sie farma na którą jedziemy, spotykamy pierwsze kangury. Miło, że na ten widok nie było trzeba długo czekać. Z daleka nam sie przyglądają, a jak sie zbliżamy to w podskokach uciekają.
Nasi gospodarze , Meg i Gream, przyjeli nas bardzo serdecznie. Samo miejsce mocno specyficzne. Ogromna 5 hektarowa działka z sadem oliwkowym. Dom w głównej mierze składający sie z garażu i magazynu cześci. Obok nowo powstający dom "czarownic". Nasz pokój znajduje sie w piwnicy bez drzwi wejściowych, z wejściem bezpośrednim z zewnątrz. Przez naczytanie i nasłuchanie sie o weżach i pająkach, lekko nas przeraziło. Toaleta bioekologiczna, czyli śmietnik z deską klozetową usytuowany w namiocie (w stylu naszego wychodka). Kolejne wyzwanie dla Sigmy!!! :) Postanowiliśmy jednak zostać i sie przekonać jak to bedzie...
W dzień kolejny, rano jak tylko wstaliśmy i wyszliśmy z domu, uśmiech sam sie pojawił na twarzy. Przepiekny widok na doline. Pomalutku zaczeliśmy sie przekonywać do tego miejsca. Z godziny na godzine, zapominaliśmy o wszystkich niedogodnościach i zauważaliśmy piekno które tu jest i serdeczność gospodarzy.
Po śniadaniu zabraliśmy sie za prace w koło domu. Przez kilka dni, co rano mieliśmy prace typu, koszenie trawy, kopanie dziury pod fontanne, pomoc przy szczeniakach i ogólnie w domu.
Pierwszego dnia zaraz po pracy i obiedzie, zaczeliśmy realizować nasz plan. Pierwotnie chcieliśmy wypożyczyć samochód i tak zwiedzać Australie. Jednocześnie mielibyśmy transport i nocleg w samochodzie, zatrzymując sie na licznych campingach po drodze.
Niestety, koszt bardzo duży, a problematycznych tematów jeszcze wiecej. Dla tego, postanowiliśmy kupić samochód. Pierwszego i drugiego dnia zrobiliśmy liste potencjalnych samochodów. Dnia kolejnego, pożyczyliśmy od naszego gospodarza samochód i pojechaliśmy oglądać... Nastawieni byliśmy na długie poszukiwania, a tym czasem kupiliśmy już pierwsze auto, które zobaczyliśmy :) Subaru Outback, cztery koła naped z 98roku. Piekny samochodzik, choć wizualnie nie brakuje mu wad, ale technicznie jest ok.
Kolejne dni spedziliśmy na dopieszczaniu samochodu i przerobieniu go na campera. Kupiliśmy materac, po wymontowaniu tylnych siedzeń stworzyliśmy przestrzeń do spania. Kupiliśmy też kuchenke turystyczną, krzesełka i mały stolik, garnki, talerze a to wszystko razem za 20$ w sklepie recyklingowym, o którym powiedział nam gospodarz :) Zrobiiśmy zaopatrzenie żywnościowe na najbliższe kilka dni, mamy też atlas Australii, żebyśmy sie nie zgubili ;) Tym sposobem, dołaczył do nas zbuntowany renifer świetego Mikołaja, Rudolf.
Nasi gospodarze, Megan i Garem, to fantastyczni i pomocni ludzie. Którzy traktują nas bardzo dobrze, pomagają jak tylko potrafia i do tego wspaniale karmią. Takie mieliśmy pierwsze wrażenie...wstyd nam, bo dzisiaj, nie zamienili byśmy ich na żadnych innych ludzi.
Wczoraj była wigilia, w postaci obiadu rodzinnego. Po raz kolejny przekonaliśmy sie, że jesteśmy w idealnym miejscu. Po obiedzie, nastapiła chwila na relaks i degustacje różnych win produkcji Meg i Graema. Wieczór zakończyliśmy chwiejnym krokiem, zadowoleni i szcześliwi :)
Wiadomo, że to wszystko nie zastąpi nam świąt z rodziną, ale przynajmniej pomaga zapomnieć o odległości nas dzielącej. Dobrze, że przynajmniej jest dobry internet i można mieć jakikolwiek kontakt.
Dzisiaj podjeliśmy decyzje. Wszystko co mogliśmy, załatwiliśmy. Auto sprawdzone, w miare możliwości. Wyposażenie kompletne. Wiec jutro rano ruszamy południowym wybrzeżem w strone Sydnej.
Ze słonczenej Australii pozdrawiają, Sigma i Pi.... i Rudolf ;)