We wtorek rano, drugi dzień świąt, postanowiliśmy rozpocząć naszą podróż po Australii. Rudolf, Sigma i Pi, z samego rana, wrecz skoro świt, są gotowi i ruszają. Zaraz, zaraz...skoro świt, znaczy przed południem. Oczywiście wszystko zostawiliśmy na rano. Do tego pożegnać sie, zrobić pamiątkowe zdjecia.... Samo żegnanie, z osobna z 12 pieskami musiało trwać...
W końcu jedziemy i nic nas nie zatrzyma. Może po za centrum handlowym, w którym musimy zatrzymać sie po karte z internetem do telefonu i kilka innych drobiazgów ;) Tak oto już około 14 ruszamy w droge... Ledwo wyjechaliśmy za Perth trzeba było zrobić przerwe na posiłek, w końcu jesteśmy na wycieczce, a do tego śniadanie jedliśmy o 7 rano, ehh jak tak dalej pójdzie to i w rok nie zwiedzimy Australii ;)
Postanowiliśmy tego dnia dojechać w okolice miejscowości Walpole. Rano chcemy iść do parku Giant Tingle Tree. Po drodze, na jednym z postojów czujemy smród spalenizny z pod maski, hmmmm ??? Okazało sie, że Rudolf popuszcza sobie troszke oleju, który kapie na rure wydechową i wypala sie, stąd ten zapach. Pi niezwłocznie włazi pod Rudolfa i dokoknuje ogledzin, okazuje sie, że wyciek jest na tyle mały, że możemy jechać. Przynajmniej na razie :)
Wieczorem dojeżdżamy na darmowy camping w parku narodowym, na kilka kilometrów przed miejscowością docelową. Campingi znajdujemy w aplikacji WikiCamp Australia, aplikacja ta ma nam służyć przez cały wyjazd. Rozłożyliśmy cały nasz majdanek i kokosimy sie w Rudolfie, żeby ogarnąć plecaki, pudła zjedzeniem, śpiwory stolik i krzesełka... trzeba jeszcze znaleźć miejsce na 2 ciała ;) W tem przypiega do nas wesoła pani z latarką. Poinformowała nas, że Campig jest płatny 8$ od osoby i tak oto już pierwszego dnia zapłaciliśmy 16$ za nocleg ;) Musimy jeszcze dopracować miejsca parkowania i organizacje miejsca w Rudolfie, ale szybko sie uczymy ;)
Dnia drugiego, zjedliśmy jajecznice przy naszym super Camper wozie i pojechaliśmy na drzewa giganty. W parku tym, jest zrobione przejście po pomoście nad szczytami drzew. Same drzewa są bardzo grube i wysokie. Spojrzenie z takiej perspektywy na las jest bardzo ciekawe. Sama konstrukcja natomiast, mimo że wygląda na profesjonalną, to wygląda jak by sie miała zaraz wywrócić. Najwyższy punkt znajduje sie na 40 metrach, wiec nisko nie jest ;)
Reszta dnia zleciała nam na drodze. Drogi są tu bardzo dobre, choć nie ma autostrad, tylko zwykłe jednojezdniowe drogi. Nawieżchnia jest w idealnym stanie, a ruch jest znikomy. Do tego ograniczenia predkości do 110km/h pozwalają na szybkie przemieszczanie sie. Jeszcze jedno...tu nie ma zakretów!!! Cały czas prosto, gdyby Rudolfa lekko nie ściągało w lewo, możnaby nie trzymać kierownicy ;)
Po południu dojeżdżamy w okolice Esperance, gdzie stajemy na prawdziwym darmowym campingu, który jest poprostu parkingiem przy drodze ;)
W czwartek postanawiamy posiedzieć na plaży w Esperance, a po południu jechać kawałek dalej. Tak też uczyniliśmy, z samego rana, czyli koło południa, byłiśmy już na plaży. Musieliśmy z rana jeszcze załatwić sprawe z internetem, bo ciągle mamy problem ze starterem, który kupiliśmy. Na szczeście udało sie wszystko załatwić i idziemy na plaże. Widok plaży przpiekny! Turkusowa woda i ogromne fale. Troche chłodno, bo temperatura spadła do około 24 stopni i do tego bardzo wieje. Woda w oceanie z zimna urywa kończyny. No ale jest super!!
Po 2 godzinach plażowania postanawiamy jechać dalej, w kierunku stanu South Austarlia. Do najbliższej miejscowości, w której chcielibyśmy sie zatrzymać na nocleg prowadzi główna i jedyna droga około 340km. Sprawdzamy nasz super atlas i znajdujemy przerywaną, małą, brązową droge "na skróty". Prowadzi dokładnie do tej miejscowości i ma jedyne 250km, super, jedziemy!!! Już na wieździe na droge jest tablica, że po drodze nie ma dostepu do jedzenia, paliwa i trzeba mieć naped na 4 koła, hmmm... Jedzenie mamy, Rudolf zatankowany, ma też naped na wszystkie 4 raciczki, można jechać :) Pierwsze 100km jedziemy po szutrowej drodze, mijamy wysuszone zakrzaczone stepy, miedzy nimi małe jeziorka i lasy miejscami dziwnie wypalone i wyrwane z korzeniami drzewa. Kajobraz strasznie urozmaicony i nie pasujący do siebie, tu susza, tu jezioro i teren podmokły, gdzieś indziej w oddali widać pożar, a miedzy tym wsystkim skaczą kangury, niesamowite!!! :) Po drodze mijają nas całe 2 samochody, jaki dziś ruch ;) Robimy przerwe na drugie śniadanie i jedziemy dalej... Super szutrowa droga przestaje być już taka super... Zaczyna sie robić baaaardzo dziurawa, wystają coraz wieksze kamiene a średnia predkość Rudolfa to 15km/h. Pierwsze 15 minut nawet nas bawiło, jest offroad, jest przygoda!!! Kolejne 3,5h jedziemy tempem żółwia z jednej strony drogi na drugą w poszukiwaniu przejezdench fargmentów, omijając przy tym zwalone drzewa i wielkie kałuże... Rudolf sie troche złości i piszczy kołem... Pi postukał, popukał i Rudolf sie uspokoił, dobrze że Pi wie jak go udobruchać ;)
Tak oto skracamy swoją droge o całe 90km i przebywamy odcinek 250km w 6 godzin. Już dawno po zmroku, a my wyjeżdzamy z czeluści Austarlijskich bezdroży na główną droge. Pi mało nie całuje asfaltu ;) Znajdujemy szybko miejsce na nocleg, pora coś zjeść i odpocząć ;)
Jutro ruszamy dalej, pozdrawiamy
Sigma, Pi i Rudolf