W dniu, w którym borykaliśmy sie z urzedami, w planie mieliśmy jechać na droge Great Ocean Road wzdłuż oceanu w kierunku Melbourne. Droga jak każda inna, może po za kilkoma różnicami...
Gread Ocean Road, jest to droga, która jest jedną z najwiekszych atrakcji regionu. Wije sie jak wąż i co kawałek trzeba sie obowiązkowo zatrzymać, by zobaczyć piekne klify i skały wystające z wody przy brzegu.
Jedziemy, droga faktycznie piekna! Wjeżdżamy na pierwszy punkt widokowy i szok... pełno ludzi! Jak to możliwe...od iluś dni jesteśmy prawie sami, a teraz musimy sie przepychać by coś zobaczyć... Dziwna sprawa. Gdzie ta nasze bezludna Australia ?! :( Do tego Chińczycy, którzy nie patrzą na nic, tylko wchodzą wszedzie i pstrykają zdjecia... Ehhh no nic pozostało nam sie przyzwyczaić bo cała droga tak wyglądała.
Oczywiście w pewnym czasie, u każdego człowieka nadchodzi czas na posiłek. Może nie tak szybko jak u nas, ale jednak :) Znajdujemy droge, miedzy krzakami, gdzie dojeżdżamy na skraj klifu i jesteśmy sami... Ufff znowu spokój :) Rozkładamy stolik, krzesełka, jedzenie i siadamy. Po minucie stwierdzamy, że przenosimy sie do auta. Dlaczego...? Otuż Australia ma jeden minus. Muchy!!! Są czasem takie miejsca, gdzie są ich miliony... bez skrepowania latają, siadają na oczach, wlatują do nosa uszu i gdzie sie tylko da, MASAKRA!! Robią to w takiej ilości, że potrafi to wykończyć człowieka. Jeśli komuś przeszkadzają muchy w Polsce, gwarantujemy, że po powrocie z Australii, pokocha nasze nieśmiałe, kochane muszki.... Nasza starannie wyszukana miejscówka na drugie śniadanie okazała sie być właśnie jednym z takich miejsc, wiec skończyło sie na posiłku w aucie ;)
Nadmiar ludzi jednak nie przyćmił uroku tego miejsca! Było przepiekne! Od pieknych kilfów, jaskiń i łuków wyrzeźbionych przez wode. Poprzez skałe, której porowata struktura sprawia, że człowiek czuje sie jakby chodził po Marsie, o którą dodatkowo spektakularnie rozbijają sie fale ( tu byliśmy sami, 20 minut spaceru od parkingu, wiec za daleko dla Chińczyków ;) ) Po najsłynniejsze miejsce, które nazywa sie 12 Apostołów. Wysokie i cieńkie skały w morzu, o które rozbijają sie fale od tysiecy lat, a one dalej stoją, chociaż chyba już nie wszystkie bo doliczyliśmy sie 10-ciu :)
Przy głownym miejscu, 12 Apostołów, jest parking, duży parking. Jednak na ilość ludzi, która tam przyjeżdża to i tak mało. W tym samym czasie latają cały czas 2 helikoptery z turystami i pokazują klify z powietrza. Nawet przeszła myśl by lecieć. Jednak cena, prawie 1000zł za dwie osoby, gdzie lot trwa 15min, skutecznie nas zniecheciła... Polecimy helikotperem gdzieś indziej! Już nawet wiemy gdzie ;)
Przepiekne miejsce. Kolejne, które trzeba obowiązkowo odwiedzić bedąc w Australii.
Pod wieczór, zmeczeni długim dniem, stajemy na zasłużony odpoczynek tuż koło plaży. Dnia kolejnego czekają na nas nowe wyzwania i przygody :)