W sobote koło godz. 10 dojechaliśmy do Melbuern. Od samego rana już było coś na rzeczy... Wychodząc z samochodu poczuliśmy uderzenie gorąca. Sprawdziliśmy termometr w Rudolfie, okazało sie, że temperatura powietrza wynosiła 42 stopnie. Było naprawde ciepło, a powiew wiatru był niczym ogień, wiec raczej nie przynosił ulgi :)
Samochód postawiliśmy przy ogrodach botanicznych blisko centrum. Na nasze szczeście jest weekend i dużo miejsc parkingowych jest darmowych.
W pierwszej kolejności kierujemy sie do informacji turystycznej na Federation Squer. Tam potwierdziliśmy iformacje o darmowych tramwajach w ścisłym centrum i dowiedzieliśmy sie o killku ciekawych miejscach.
Panująca temperatura, spowodowała że miasto jest wrecz wymarłe. Ulice puste, ludzi garstka. Zaraz z informacji poszliśmy na wystawe poświeconą produkcji i historii filmów i gier. Genialne miejsce, a jak ktoś tym sie interesuje to spedzi tam cały dzień. Do tego wejście jest darmowe, co nas jednocześnie dziwi i cieszy.
Mimo ciepła, nie zrażamy sie tylko wsiadamy w tramwaj i jedziemy zwiedzać centrum miasta. Po drodze znajdujemy piekarnie, gdzie na wystawie leżą śliczne Byrki. Byrek to taki placek na słono, np z serem i szpinakiem. Cały zeszłoroczny wyjazd w Albani zajadaliśmy sie nimi na śniadanie, dlatego nie mieliśmy wyjścia... głodni czy nie byrka trzeba zjeść na drugie, czy tam trzecie śniadanie :)
Po południu udaliśmy sie na plaże. Woda troszke nas orzeźwiła, ale po wyjściu z wody, znów to samo :) Po kilkudziesieciu minutach spedzonych na plaży, niewiadomo skąd zebrała sie taka wichura, że cieżko było ustać na nogach. W jednej chwili, plaża zaczeła robić sie pusta.
Wieczorm, w parku koło Rudiego zaczeła sie impreza, w rytmach Hiszpańskiej salasy. Roiło sie od budek wypchanymi Hiszpańskim jedzeniem, hmmm.... :) My jednak nie wyglądaliśmy na całkiem normalnych, bo zamiast sie bawić, chodziliśmy po zapleczach wszystkich straganów i szukaliśmy kontaktu :) Otuż brak pradu to nasz najwiekszy problem. Mamy ładowarke samochodową ale ona za szybko nie ładuje, a tu w kolejce 2 telfony, tablet, głośniczek i powerbank... Dlatego przy każdej okazji szukamy prądu i prosimy kogo sie da, żeby nam coś naładował :) Tym razem przemiła pani na stoisku z lemoniadą zgodziła sie nas uratować.
Bezcenne są też miny ludzi, którzy ładują nasze sprzety. Mamy bowiem tylko jedną przejściówke, wiec podpinamy do niej złodziejke a tam z każdej z trzech dziurek wystaje kabel do innego sprzetu, taki nasz jeżyk :)
W niedziele, temperatura spadła o około 20 stopni. W ten chłodny 23 stopniowy poranek poszliśmy na wycieczke po parku. W parku jest wielki pomnik, może raczej świątynia ku czci ludzi którzy zgineli w czasie I i II wojny światowej. W środku jest wystawa w tej tematyce, a na górze taras widokowy. Budowla naprawde roi wrażenie.
Ostatnią z interesujących nas miejsc, było Oceanarium. Miejce, w którym można zobaczyć okazy różnych ciekawych stworzeń morskich. Rekiny, gigantyczne manty, żółwie, różnego rodzaju ryby i dziwne smoki morskie oraz piekne rafy. Wszytko w niesamowitych kolorach tuż na wyciągniecie reki, pieknie :)
Zaliczamy także kino 4D, gdzie oglądamy bajke Epoka Lodowcowa, z sufitu pada na nas śnieg a fotele podskakują i wibrują przy każdym zwrocie akcji, bawimy sie jak dzeci ;) W klimacie zimowym, zostajemy po wyjściu z sali kinowej, ponieważ wchodzimy do ostatniej juz ekspozycji...A tam nasze poszukwane już wcześńiej PINGWINY!!! :) Akurat jest pora karmienia, wiec przyglądamy sie jak drepczą na swoich malutkich płetewkach za swoimi opiekunami :) Pingwiny okazują sie bardzo śmiesznymi i urczymi zwierzakami.
Nasz pobyt w Melbourne dobiega końca. Podsumowywując miasto jest wspaniałe, czyste, zaplanowane, dużo zieleni i miejsc do spedzania wolnego czasu. Pi uważa, że jest to jedno z najpiekniejszych miast jakie widział, a Sigma sie waha ale może Pi ma racje :)
Wieczorem zjeżdżamy nieco na południe na malutką wyspe Philip Island, tam znajdujemy miejsce nad morzem na kolacje i nocleg. Wcześnie rano wstejemy, żeby troszke pokrecić sie po okolicy i pozwiedzać. Oglądamy z daleka tor wyścigowy, poprzedniego dnia był na nim wyścig starych samochodów, Pi był troche smutny, że nie wiedzieliśmy bo chetnie by zobaczył. Na pocieszenie niektórzy uczestnicy nadal krecą sie po wyspie i co chwile mija nas jakiś super zabytek motoryzacji :) Jedziemy też na południe wyspy, znajduje sie tam mały park narodowy. Niby malutki i ma tylko jeden szlak ale to wystarczy... Naprawde jest tam pieknie! :)
No ale czas jechać dalej. Jak zwykle gorąco pozdrawiamy.