Kolejny dzień na Azjatyckim gruncie rozpoczął sie bardzo wcześnie. O godz 6:15 mieliśmy pociąg do Jogoakarty. Miasto oddalone o 7 godzin jazdy, znane z kilku dużych światyń. No tak, jest Azja, są świątynie :)
Dworzec był standardowo zatłoczony. Wchodząc na perony, strażnicy sprawdzają bilety i paszporty. Dziesieć metrów dalej, stoji kolejny strażnik, któremu ponownie trzeba pokazać bilet i paszport. Dalej kolejna osoba kierująca do wagonu... jak w mieście jest 27 milionów ludzi to trzeba wymyślać sztuczne miejsca pracy ;)
Bilety mamy kupione na miejsca w bisnes klasie, brzmi luksusowo, ale to Indonezyjska biznes klasa ;) Jedyną różnica w stosunku do normalnych miejsc jest taka, że jest tu troche wiecej miejsca miedzy siedzeniami. Nie wyobrażajcie sobie skórzanych, rególowanych w dzisieciu miejscach, foteli i tego typu luksusów :) Jednak przed nami 7 godzin jazdy, wiec sie szarpneliśmy i dopłaciliśmy 15 zł do bieltu :) Luksusem jednak było to, że wyjechaliśmy punktualnie i dojechaliśmy też zgodnie z czasem!!!
Z dworca w Jogoakarcie wynajeliśmy dwie motoriksze i szybko dotarliśmy do hotelu, gdzie zakwaterowaliśmy sie w czteroosobowym pokoju, jest wesoło :) Musieliśmy pedzić na jakiś obiad, bo Bartek jest takim samym głodomorem jak Pi, a że Gosia z Sigmą są podatne na jedzeniowe sugestie, to cały czas tematem przewodnim są przekąski :) Końcówke dnia spedziliśmy na spacerowaniu po okolicy.
Dnia kolejnego wynajeliśmy samochód z kierowcą na cały dzień i pojechaliśmy na wycieczke po świątyniach. Już przy pierwszej świątyni, o nazwie Borobudur, troszke sie denerwujemy, bo cena dla turystów za wejście, to około 90 zł. W kraju, gdzie obiad kosztuje od 2 do 5 zł, paliwo 1.5zł, a pokoje koło 20zł, to jest chyba lekka przesada by robić takie skrajności. Łamiemy sie, czy wchodzić, bo troche tego samego typu budowli w tych rejonach już widzieliśmy. Jednak szkoda nam też nie iść, skoro już tu przyjechaliśmy. Decydujemy sie ostatecznie zapłacić i iść zobaczyć to cudo :)
Sama świątynia jest bardzo ładna, ale my chyba już troche jesteśmy spaczeni tymi widokami, więc nie powala nas na kolana, jakby mogła sugerować cena biletów. Niestety jest bardzo dużo ludzi, przez co nie da sie zrobić nawet fajnych zdjeć. Ludzie natomiast, bardzo ochoczo chcą robić sobie zdjecia z nami. Do tego podbiegają do nas dzieciaczki ze szkolnej wycieczki, które zbierały jakieś punkty i podpisy na specjalnych karteczkach, wiec grzecznie staneliśmy i zaczeliśmy rozdawać autografy. Teraz to już całkiem czujemy sie jak gwiazdy z Hoolywood, czy brazylijskich telenowel :)
Na kolejną świątynie wysyłamy tylko przedstawiciela, a mianowicie Gosie. Wyposażona w 3 aparty i kamere idzie zwiedzać świątynie Parambanan a potem ma nam zdać relacje :) My zostajmy z Bartkiem w cześci żywieniowo-pamiątkowej. Wolny czas spedzamy na szukaniu smakołyków (smażony banan w cieście pokonuje silną konkurencje). Nastepnie szukamy ciekawych pamiątek, gdzie Bartek i Pi pokazują jak sie targuje, by kupić coś za rozsądniejsze pieniadze niż cena wywoławcza. Ostatecznie okazuje sie, że targują sie miedzy sobą, a sprzedwaca stoi cichutko z boku ;)
Dzisiejszy dzień trzeba skończyć troche wcześniej, bo z samego rana jedziemy dalej. Dlatego siedzimy znów pół nocy rozmawiając i degustując niskoprocentowe alkohole :) Kiepsko wychodzą nam nasze postanowienia.
Cała wesoła gromadka serdecznie pozdrawia :)
PS. Dorotka, wszystkiego najszcześliwszego! Samych radości i sukcesów. Żeby Olgusia zdrowo rosła, mąż zawsze mocno kochał, a przyjaciele byli gdzieś niedaleko!!! Życzy Sigma, Gosia, Pi i Bartek!