Odespaliśmy troche ostatnią wyprawe, ale nie ma sie co lenić, pora ruszać dalej... Pozostajemy w tematyce wulkanicznej, jednak tym razem nie bedą to wulkany, a tereny geotermalne. Gorące źródła, bulgoczące błota i para wylatująca z ziemi, takie tam.... nuuda :)
Centrum obszarów geotemrlanych jest miasto Rotura. W okół miasta jest szereg parków narodowych, które przyciągają turystów reklamując swoje niezwykłe tereny. Wyspa północna różni sie od południowej tym, że wiekszość tutejszych terenów jest prywatnych, a co za tym idzie, płatnych. Wstep do każdego z miejsc to średnio 30$ od osoby. Zatem odwiedzenie wszystkich miejsc wymaga dużo czasu i pieniedzy. Nasz grafik jak zwykle jest dość napiety, a i budżet nie jest z gumy ;) Postanawiamy wiec wybrać dwa miejsca, by zobaczyć te niezwykłe tereny :) W pierwszej kolejności idziemy do polecanego parku o magicznej nazwie "Craters of the moon" (kratery ksieżycowe) Kupiliśmy bilety i idziemy... Po kilku minutach ukazała nam sie wielka polana, porośnieta krzakami, gdzie co kawałek z ziemi wydobywała sie para... Przespacerowaliśmy sie drewnianą ścieżką wokół całego terenu... z przyczyn bezpieczeństwa nie dało sie podchodzić do żadnych z kraterów, w sumie sprowadziło sie to do oglądania dymiących krzaków :) Miejsce może i ma potencjał, ale my czujemy pewien niedosyt ;)
Jadąc do centrum Rotury, zaczynamy robić sie głodni. Wyczytaliśmy, że w tych stronach, można zjeść oryginalną potrawe tutejszej rdzennej ludności, Maorysów. Ziemniaki, mieso i warzywa, zawija sie w folie aluminiową i wrzyca do gorącego dołu w ziemi. Tam temperatura robi swoje, a ziemia nadaje aromat.
Trzeba spróbować.... Znaleźliśmy knajpke. Porcja duża, super, widać tam ziemniaki, kapuste i mieso. Niestety, ziemniaki chyba pastewne, warzywa o smaku bliżej nieokreślonym, a zamiast miesa to kości. Eh... to nie był zbyt udany obiad. Zachciało sie nam degustacji, zamiast iść na tradycyjną rybe z frytkami, nastepnym razem nie popełnimy tego błedu ;)
Po obiedzie poszliśmy na spacer po mieście. Bardzo ładne, ale bardzo turystyczne. Na głównych ulicach tylko sklepy z pamiątkami, lub drogie restaracje. Nawet zaczeliśmy szukać jakiejś pamiątki, ale ceny.... z kosmosu, a jakość jak z chińskiego targu :(
Doszliśmy do parku, gdzie również wszedzie wydobywała sie para, a woda w sadzawkach wrzała. Były nawet małe sadzawki do moczenia stóp, wiec jak tu nie spróbować...Musieliśmy mieć bezcenne miny, gdy wsadziliśmy nogi, a tam zimna woda hahaha. Eh...może kolejny dzień bedzie lepszy :)
Z samego rana, jedziemy przez miasto, by w jakimś ładnym miejscu zjeść śniadanie. Niesamowite widoki nam towarzyszą, bo wszedzie unosi sie para, na każdym podwórku, ze studzienek kanalizacyjnych, w parkach, wszedzie wszystko dymi... Docieramy do Maoretańskiej dzielnicy i tam nad jeziorekim jemy śniadanko.
Pora zobaczyć te niezwykłe tereny, bo dymiące krzaki nie powalały ;) Wybieramy park Wai u Tapu, reklamujący sie, jako jedno z 20 miejsc na świecie z najbardziej niezwykłym krajobrazem, brzmi dobrze. Zwiedzanie zaczyna sie o godzinie 10 rano, od pokazu "gejzer show".... hmmm czyli że co? :) Wchodzimy do środka małego parku, sadzają nas w małym amfiteatrze na wprost małego białego gejzera i czekamy... Rozkminiamy o co chodzi? Czemu akurat o 10? Czemu woda nie leci? Czy zaraz odkrecą zawór? Coś mało naturalna ta atrakcja ;) W tem przychodzi pan, staje koło gejzera i zaczyna prelekcje. Okazuje sie, że nasz gejzer jest czynny ale cieżko przewidzieć kiedy wybuchnie. Zależy to do tego, kiedy wytrącą sie odpowiednie pierwiastki i zmieszają sie w taki sposób, że woda eksploduje. Dlatego sztucznie go pobudzają, żeby można było zobaczyć jak to działa. Podobno gejzer odkryli wieźniowie, którzy robili pranie w gorących źródłach. Po dodaniu proszku do prania gejzer wybuchł, a oni zbierali swoje majtki po całej okolicy :D Pan po zakończeniu tłumaczenia co i jak, wrzucił do gejzera specjalną mieszanke i uciekł... Gejzer zaczą bulgotać, dymić i pienić sie, aż w końcu wybuchł.. Imponujące, jak duże ciśnienie sie robi i jaki wysoko potrafi wystrzelić poteżny strumień wody. Atrakcja ta, została przez nas zaliczona do ciekawych :) Po pokazie idziemy podziwiać reszte parku. Tam było już tylko lepiej, bulgoczące błota, ogromne dymiące kratery, jeziorka o niezykłych kolorach a wszystko to w jednym wielkim dymie, kapitalne miejsce :) Kolejny raz opada nam szczeka. Jak wczorajszy dzień przyniósł nam niedosyt, to dzisiaj poprostu "petarda".
Pomału kończy sie nasza przygoda w Nowej Zelandii, ale spokojnie, nie martwcie sie zostaly nam jeszcze dwa dni i na pewno ich nie zmarnujemy...
Pozdrawiamy serdecznie Sigma, Pi i troche przybrudzona śnieżynka :)