Pierwszy dzień w Indiach, chyli sie ku końcowi. Delhi...po dzisiejszym dniu, niewiemy co napisać. W nocy po kreceniu sie 2 godziny w kółko po mieście, tłumaczeniu, że mamy rezerwacje w hotelu, musieliśmy odpuścić i dać sie zawieść do innego hotelu... Oczywiście odpowiednio droższego. Rano spakowaliśmy sie, i tuk tukiem dojechaliśmy do dzielnicy, która według naszego nocnego taksówkarza jest nieosiągalna :) Po tej przejażdżce Piotruś zwątpił w istnienie przepisów drogowych i poznał moc klaksonu, tuk tuki są SUPER!!! :D Szybko znaleźliśmy dużo tańszy hotelik. Zostawiliśmy rzeczy i pobiegliśmy w miasto.
Wsiadamy w metro i docieramy do pobliskiego fortu "Red Fort" oraz meczetu "Jama Masid", gdzie stajemy sie niewątpliwie wiekszą atrakcją niż same budowle. Chyba zaczniemy pobierać opłaty za fotografowanie sie z nami ;)
Dehli...hmm miasto, bardzo zatłoczone, nawet bardziej niż bardzo. Z każdej strony trzeba sie pilnować przed rozjechaniem, czy rozdeptaniem. Przepisy w ruchu drogowym, po prostu nie istnieją! Ludzie z każdej strony zaczepiają, chcąc w jakiś sposób wyciągnąć pieniądze od turystów, albo chociaż zrobić sobie zdjecie z białym człowiekiem :)
Z założenia stołujemy sie w budkach przy drodze, gdzie jedzą miejscowi. Jedzenie dobre, pomijając fakt, że słowo sanepid tutaj nie istnieje, co czasem szokuje. Oczywiście jedzenie "nie ostre" wyciska łzy z oczu ale przyzwyczaimy sie, przynajmniej taką mamy nadzieje.
Jak byśmy mieli podsumować Dehli....bardzo meczące miasto, ale o tym nie da sie opowiedzieć, czy opisać. To trzeba zobaczyć i poczuć!!!
Do usłyszenia w krótce. Sigma i Pi :)