Wczoraj, koło południa, dojechaliśmy z uśmiechem na twarzy do Pokhary. Miasto drugie co do wielkości po Katmandu. Zamierzamy tu zostać z 3 dni, żeby odpoczać po trekkingu. Jednocześnie jest to miasto, z którego doskonale widać góry.
Wczorajsze popołudnie, spedziliśmy na ogólnym lenistwie i włóczeniu sie po okolicy. Jednocześnie zachowujemy sie jak dzieci na koloni, bo wszystko chcemy jeść i spróbować. Jakby nie było, ceny w lokalnych budach, są trzy razy tańsze niż w górach, wiec wszystko wydaje sie nam bardzo atrakcyjne.... I tak oto jemy zupe z warzyw z nudlami oraz pierożki momo przypominajce nasze pierogi z miesem, burgery z kurczaka, przegryzamy pączko-podobnymi bułkami, dopychamy jeszcze drożdżówki z cynamonem, a to wszystko popychamy lolalnymi słodyczmi w postaci kolorowych kulek, i zapijamy to świeżo wyciiśnietym sokiem... także nadrabiamy zaległości :D
Dzisiaj postanowiliśmy coś zwiedzić. Z pomocą naszych ulubionych lokalnych autobusów pojechaliśmy zwiedzić jaskinie. Oczywiście nie było tak prosto, ledwo wyszliśmy, a już pobłądziliśmy. Przestaje nas to już dziwić :)
Gdy dotarliśmy do jaskini, Sigma zaczeła sie zastanawiać czy przypadkiem nie zostać w środku, bo zapowiadała sie taka przestronna i elegancka, no ale nie... Jaskinia miała maksymalnie ze 100m długosci i była wątpliwą atrakcją jak na 300rupi. Poszukamy jeszcze innego domu dla Sigmulki :)
Z jaskini pojechaliśmy do dzielinicy Tybetańskiej. Skierowani przez pana w autobusie, wysiedliśmy za wcześnie. Nic nie dzieje sie bez przyczyny, bo dzieki temu trafiliśmy do klasztoru ku czci Sziwy. Gdzie po krutkiej rozmowie z tamtejszym mnichem, zostaliśmy zaproszeni na ich ceremonie. Posadził nas z tyłu, koło wyjścia, żebyśmy mogli w każdej chwili wyjść. Ciekawe doświadczenie i do tego piekne wnetrze, pomalowane i ozdobione w tysiące kolorów. Niestety w środku nie można było robić zdjeć.
Stamtąd, udało nam sie dojść do dzielnicy Tybetańskiej, gdzie niby można kupić i obejżeć wiele antyków i panuje niesamowity klimat. Hmm, albo to nie było to, albo jesteśmy ignorantami. Bo ani klimatu, ani antyków... Ale Sigma nastawiła sie, że napewno znajdzie tam super pamiątke z Nepalu, wiec musieliśmy ją tm znaleźć :) W jedym, z aż dwóch, sklepów z pierdołami znaleźliśmy unikalną figurke Yaka. Sigma, rekin biznesu, wytargowała super cene i zadowoleni wracamy do naszej turystycznej dzielnicy.... Szybko okazało sie, że tu są identyczne figurki w konkurencyjnej cenie... I tak oto Sigma z rekina biznesu stała sie Januszem zakupów :)
Zjadamy "lekką" kolacje, bo nie jesteśmy głodni. Zamawiamy, wiec loklne danie w postaci tortilli z warzywami, burgera i naleśniki z czekoladą i bananami, i popijamy colą... Od jutra wprowadzamy rygor żywieniowy bo nasze żołądki tego nie wytrzymają ;)
Spacerujemy jeszcze po okolicy, planujemy kolejne atrakcje na nastepny dzień i tak oto kończymy dzień dzisiejszy.