KUALA LUMPUR, metropolia na mapie Azji!
Do Kuala Lumpur przyjechaliśmy wczesnym popołudniem. Szybko zakwaterowaliśmy sie w Chinskiej dzielnicy, wiec zaraz biegniemy na jakiś obiad. Jak to bywa w Azji, czasem jest problem z zamówieniem posiłku. Dzieki pani siedzącej przy stoliku obok, udało nam sie przebrnąć przez ten problem ;)
Po obiedzie, nie mając dużo czasu, bo jest już prawie wieczór, idziemy pochodzić po ChinaTown. Dzielnica jak w Bangkoku, ale jakoś mniej klimatycznie. Targ jakiś mniejszy, a ceny dużo większe. W drodze powrotnej Pi postanowił, że pora na fryzjera... Pan przyjął nas z otwartymi ramionami i nawet nie pytał o nic, co Pi sobie życzy... Próbowaliśmy mu powiedzieć co i jak ale on powiedział ok, ok! On wiedział lepiej :) Trochę było śmiechu, trochę strachu ale ostatecznie nie jest źle :)
Dzień kolejny postanawiamy kupić bilety na turystyczny autobus Hop ON Hop OFF. Autobus jeździ co 20 min z przystanków, a każdy przystanek jest w jakimś ciekawym, mniej lub bardziej turystycznym miejscu. Wiekszość autobusów jest piętrowych, dół klimatyzowany, a góra bez dachu. Dzieki temu, na górze jest super widoczność, w szczególności w okolicy wieżowców, których tu nie brakuje.
Pierwsze odwiedzone przez nas miejsce to Little Indie. Małe Indie, to Hinduska dzielnica, gdzie jest jedzenie Indyjskie, sklepy i ogólnie powinno być jak w Indiach. Otóż nie, jak dla nas jest zupełnie inaczej. Panuje tam czystość, porządek i nawet Pi tam sie czuje dobrze. Wiec to nie Indie :) Pi zajada sie pierożkiem samosa, a Sigma wypija mango lassi.
Jedziemy dalej.... w kierunku wielkiego parku. Po drodze mijamy jedną dzielnice z bardzo wysokimi budynkami, gdzie na dole nie ma możliwości dostania sie promyków słońca. Dalej przez Pałac Narodowy, ale nie można wchodzić do środka, wiec pozostaje zrobić sobie zdjęcie przy bramie i odjeżdżamy do parku. Tam spedzamy troche czasu, spacerując. Park jest bardzo zadbany, mnóstwo w nim okazów dziwnych roślin i krzewów. Jest też dział zwierzecy :) Małe zoo z jeleniami, rybami i kurami w klatkach, to Ci okazy ;) Na ścieżce spotykamy kilka jaszczurek i wygrzewające sie na słońcu legwany. Pi chciał by sie zaznajomić i zrobić przynajmniej zdjecie. Niestety, Sigmulka skutecznie przepedza wszystko. Niewiemy kto, kogo bardziej sie obawiał....
Były też ogrody z Orchideami, lecz nic prawie nie kwitnie, chyba zła pora:)
Z parku jedziemy do meczetu narodowego. Niestety, trwaja modlitwy i turyści mogą wchodzić dopiero za dwie godziny. Tam czekając na kolejny autobus, podglądamy pana taksówkarza, wlaściwie jego auto, bo jest dość nie codzienne... W środku ma pół dzielnicy Chinskiej, przynajmniej jeśli chodzi o zabawki, zawieszki i inne dyndające ustrojstwa. Pan taksówkarz, nie chciał by robić mu zdjeć, wiec mamy tylko takie nieoficjalne :)
Dalej, godzina robi sie coraz bardziej zaawasowana, a my bez obiadu. Wiec wysiadamy w centrum, gdzie jest na mapce zaznaczone jedzenie. Obiad jakiś sobie znaleźliśmy, lecz chyba jedzenie nie zostanie uznane za mocną strone Malezji.
Jednak w samej tej dzielnicy, znaleźliśmy przypadkiem targ z jedzeniem. Super miejsce, z tonami różnych ważyw, owoców, mies i ryb. Nie dociera tu za dużo turystów, wiec znowu stajemy sie atrakcją ale w tym przypadku wyszło nam to na korzyść! Każdy sprzedawca chaciał dać nam spróbować to co ma na stoisku i tak oto dostajemy: rambutany, liczi, jack fruta a nawet jabłko ;) Dzieki, skutecznej reklamie Pana sprzedawcy płączonej z degustacją wpadło nam też w rece pyszne mango na podwieczorek.
Wiele miejsc poprostu, świadomie omijamy i jedziemy prosto pod symbol Kuala Lumpur, czyli wieże Petronas Twin Tower. Tam koło 16 robimy pare zdjeć i postanawiamy jechać jeszcze raz w koło miasta, by wrócić pod wieżowce wieczorem, na pokaz fontanny.
Biegiem wpadamy do autobusu, by nie czekać na kolejnego. Decyzja dobra, ale niosła swoje konsekwencje. Przez szybką, rozwojową sytuacje, wpadamy do autobusu kompletnie nie przygotowani, a przecież przed nami około 3 godzin jazdy. Tyle mniej wiecej trwa pełny kurs. Mamy mango, i troche rumu na wieczór. Nie mamy wody, ani nic do rumu. Hmm co zrobić. Na drogach duży ruch. Może, na przystanku jedno zagada kierowce, drugie pobiegnie do sklepu. Może na skrzyżowaniu, zdążymy skoro wiecej stoimy niż jedziemy. Burza mózgów... Postanawiamy w Chinskiej dzielnicy wysiąść i biec na kolejny przystanek, bo autobus robi petle i jakby wraca równoległą ulicą.
Ciekawi byliśmy miny kierowcy, jak wysiądziemy na jednym przystanku, a na kolejnym bedziemy już na niego czekać ;) No nic, wyskakujemy i dosłownie biegiem przez targowisko. Wyglądaliśmy jakby nas ktoś ścigał, jak na filmach hahah. Po drodze szybko kupujemy potrzebne artykuły i wpadamy na przystanek. Zgodnie z planem. Wyobraźcie sobie, że musieliśmy czekać na autobus. Skandal :)
Wchodząc do autobusu, to kierowca nas zaskoczył a nie my jego! Sprawdził nam bilety i ich ważność, jakby widzał nas pierwszy raz w życiu, haha ;) Wiec, chyba nas nie poznał, a my sie troche ździwiliśmy. No nic, dzieki tej strategi, mamy co jeść, co pić i możemy kolejne dwie godziny spedzić na podziwianiu miasta.
Wieczorem, gdy zaczyna robić sie ciemno, siadamy koło wielkiej fontanny z widokiem Petronas-ków i odpreżamy sie.
Podsumowywując, Kuala Lumpur, to piekne miasto. Bardzo dobrze rozwiniete i cały czas rozbudowywujące sie. Budynki w centrum rosną w oczach. Do tego jest sporo zieleni i ogólnie wszystko jest zadbane i czyste, to miesce troche nie pasuje do Azji jaką widzieliśmy do tej pory.
Dziś mieliśmy jechać dalej do Signgapuru, ale w trakcie śniadania postanawiamy zostać jeszcze jeden dzień. Musimy nabrać troche wiedzy teoretycznej i załatwić kilka rzeczy, by móc zrobić duży krok w niedalekiej przyszłości. Zagłebiamy sie wiec w czeluści internetu :) O tym jednak później :)