Poniedziałek, wczesny poranek. W zasadzie dopiero wstało słońce. Całą noc intensywnie padał deszcz. Myśląc o wieczornych doświadczeniach, rozmawiamy o tym co dalej...
Pi poszedł za poranną potrzebą, tzn wyszedł tylko z auta, by postać na deszczu. Po chwili wraca mokry i blady. Mokry, wiadomo czemu, ale blady? Na pytanie Sigmy co sie stało, Pi pokazał przez szybe. Pieć metrów od auta, jadł sobie śniadanie, wielki byk, wiec żartów nie ma :)
Decydujemy sie od razu ruszać w droge. Boimy sie, że jak tak mocno bedzie padał deszcz, to pozalewa drogi i utkniemy tu na dobre. Ledwo wyjeżdżamy na droge i widzimy skutki deszczu. Przez droge co kawałek przepływa rzeka. Puki co to jest tylko od kilku do kilkunastu centymetrów wody, wiec sie bardzo nie martwimy. Zwalniamy do zera i pomalutku przetaczamy sie przez rozlewiska wody.
Mijamy rozwidlenie z kierunkiem do miejscowości Derby i kierujemy sie w strone Broome, dalej na zachód. Mamy nadzieje, że bedzie już lepiej. Oczywiście cały czas pada deszcz. Niestety, co kilka kilometrów musimy sie przeprawiać przez coraz głebszą wode. W pewnym momencie to przestaje być śmieszne. Auta, które jadą z przeciwnej strony, to wysokie terenówki. Wiadomo, że Rudi aż tak wysokich raciczek nie ma :) Miny nam zbladły, jak przeprawiając sie przez długie rozlewisko, zaczeliśmy sie zanurzać, a z boku naciskał na nas boczny prąd wodny. W ekstremalnym momencie, na "miarce" powodziowej, które są umieszczone w niektórych niskich miejscach koło drogi, woda siegała do 40cm..... To tak mniej wiecej 3/4 wysokości koła!!! Pomalutku udało sie nam pokonać to przerażające miejsce. Po kolejnych kilku kilometrach dojeżdżamy do jeszcze głebszej wody, przez którą właśnie przejeżdżała wielka cieżarówka, a jej koła były prawie całe zalane, hmmm chyba tam głeboko... Zatrzymaliśmy ją, by dowiedzieć sie, jak jest dalej. Usłyszelimy tylko tyle "nie jedźcie dalej, bo utoniecie".
Staneliśmy przed rozlewiskiem i nie mieliśmy pojecia co dalej robić. Raz na 15 minut przyjeżdżał jakiś samochód, zwlaniał i przejeżdżał przez rozlewisko, ale to były wysokie terenówki, a nie nasz niziutki Rudi. Auta jadące z przeciwka zatrzymywały sie koło nas i odradzały dalszą droge, sugerowali żebyśmy poczekali, aż zejdzie woda. Według nich miało to nastapić w kilka godzin jak tylko przestanie padać deszcz. Wszystko fajnie ale według prognoz ma padać przez kolejne dwa dni!!!
Słysząc te wszystkie słowa, postanawiamy wrócić do pobiskiego Derby i poczekać na rozwój sytuacji. Z duszą na ramieniu zawróciliśmy, baliśmy sie wracać tą drogą, bo już jadąc tutaj pokonaliśmy rozlewiska, nie na miare Rudolfa... Ale nie było wyjścia, nie mogliśmy tu zostać bo stan wody ciągle sie zwiekszał. Jeszcze raz pokonaliśmy tą stresującą droge kilkudziesieciu zalanych kilometrów. Naszczeście Rudi poraz kolejny pokazał, że jest prawdziwym twardzielem!!!
Derby, to małe miasteczko z jednym supermarketem i niewieloma atrakcjami. Pierwsze co zrobiliśmy, to skierowaliśmy sie do informacji turystycznej. Tam pani poinformowała nas, że przez ten region przeszedł właśnie tropikalny cyklon i taka sytuacja pogodowa, może potrwać kilka dni. Pokazała nam też strone internetową, gdzie można sprawdzać stan dróg w zachodniej Australii. Okazało sie, że drogą którą próbowaliśmy przejechać, została przed chwilą całkowicie zamknieta do odwołania... Chyba mamy zatem kilka dni przerwy...