Kolejny cały dzień w drodze. Temperatura już spada, i bardzo sie ochłodziło, bardzo bo aż 15 stopni mniej, mamy teraz zaledwie 30 stopni ;) Popołudniu docieramy do naszego celu, miasteczka Kathrine, jemy obiad i decydujemy podjechać jeszcze troszkke bliżej Parku Narodowego Kakadu, który z samego rana chcemy zwiedzać.
Park Kakadu, przywitał nas deszczową aurą. Niestety, deszczowa pora roku jaka tutaj teraz panuje, powoduje, że do duzej ilości miejsc w parku nie ma dojazdu, bo pozalewane są drogi. Czeste deszcze powodują lokalne podtopienia. W szczególności, gdy mamy do czynienia z grząskimi leśnymi dróżkami. Uznajemy jednak, że skoro tu jeteśmy to zobaczymy to co sie da, wiec w droge!
Dla europejczyków Australia to duże państwo, w którym jest zawsze ciepło, my również zaliczaliamy sie do tego grona. Jednak pobyt tutaj szybko weryfikuje te błedne założnia. Australi to kontynent i to wiekszy niż Europa. Cieżko zatem oczekiwać, żeby pogoda nad morzem w Gdańsku była taka sama jak nad morzem w Barcelonie... My jadąc codziennie po 500-1000km doświadczamy nieustannych zmian pogody, krajobrazu, roślinności a nawet czasu. Na początku nas troche szokowało, skąd aż takie zmiany, ale po zastanowieniu to nie ma czemu sie dziwić skoro przemierzamy cały kontynent :) Skoro na połuniu była susza to tutaj pora na deszcz!
Jadąc do Australii, mało kto wie też o wszystkich niebezpieczeństwach. Wszyscy zawsze mówią o weżach i pająkach. Bedąc jednak tutaj, człowiek szybko dostrzega informacje o zupełnie innych zagrożeniach. Jadąc wybrzeżem, w zależności od miejsca, jest bardzo dużo przestróg związanych z rekinami i naprawde groźnymi meduzami. Teraz jesteśmy na pólnocy a tu z koleji najwekszym niebezpieczeństwem są... krokodyle. Ach ta Australia ;)
Kroksy, bo tak potocznie są tu nazywane te słodkie zwierzaczki, dzielą sie na dwie grupy. Na słodko i słonowodne. Słodkowodne, żyją w rzekach i jeziorach i podobno nie są dla ludzi niebezpieczne. Gorzej już ze słonowodnymi, bo te człowiekeim nie pogardzą ;) Jednak wystepują one tylko w morzach, wec chyba luz! Okazuje sie, że niekoniecznie. W porze deszczowej, zdarza sie, że przez wysoki poziom wód, wpływają do wód słodkowodnych. I bądź tu teraz mądry jakiego widzisz krokodyla ;) Dlatego, wszedzie są znaki, by jednak zachować ostrożność.
Troszke nas to zmartwiło, bo co jak co, ale nie chcemy ich spotkać na naszej drodze. Dlatego zaczerpenliśmy informacji czy w ogóle możemy jechać do parku, bo tam rzek jest wiecej niż drzew ;) Odpowiedź była jednoznaczna. Tak, możemy. Skoro tak, to jak mamy postepować, by zachować jak najwyższy poziom bezpieczeństwa. Dowiedzieliśmy sie, że mamy nie podchodzić do zbiorników wodnych, bliżej niż 50 metrów, bo tylko przy wodzie można je spotkać.
Zatem jedziemy, na mapce, mamy zaznaczonych kilka miejsc, które możemy odwiedzić o tej porze roku. Niestety, natura szybko to weryfikuje, bo wiekszość tych miejsc, owszem jest dostepna ale zobaczenie ich wiąże sie z 2km spacerkiem nieopodal rzek. Już sam podjazd na parking i widok zalanej deszczem ścieżki w bliskim sąsiedztwie rzeki wystarczy, by tchórz-Sigma nie wysiadła nawet z samochodu ;) Co prawda rzeka była dużo dalej niż 50m ale to nic krokodyl to krokodyl!!! Finalnie udało sie nam wjechać tylko na jeden punkt widokowy. Tam widok jest....hmm ładny ale mocno przymglony. Park Kakadu, nie otworzył sie dla nas pieknymi widokami. Raczej mgłą i deszczem. Spodziewaliśmy sie tego. Napewno, bedąc tutaj w sezonie, warto poświecić kilka dni, bo jest potencjał ;)
Koło południa stwierdziliśmy, że trzeba jechać dalej, by pozostały czasa przeznaczyć na miejsca bardziej sprzyjające pogodowo.
Reszte dnia, jak i kolejny dzień spedziliśmy na pokonywaniu kolejnych setek kilometrów. Na zmiane mamy deszcz ze słońcem, z przewagą tego drugiego. Przyzwyczailiśmy sie już do takich dni. Jedziemy kolejno zmieniając sie. Najpierw Pi później Sigma i tak w koło macieja. Słuchamy muzyki, audiobooków, śpiewamy, gramy w kto zna jakie zwierzątka na daną litere milczymy, i takie tam rozrywki :)
Wróciliśmy do Australii zachodniej. Oddali nam nasze ukradzione godziny ;) Jednak ten zabieg spowodował bardzo szybki zachód słońca. Ciemno zaczyna sie robić miedzy 6-7 wieczorem. Tego dnia, razem z zachodem słońca pojawił sie ogromny deszcz. W jednej chwili zrobiło sie już tylko czarno, a przed nami dosłownie ściana wody. Parkingi w tej cześci kontynentu są co kilkadziesiąt kilometrów. Pobocze jak już widać, to wygląda niepewnie. Nie za bardzo chcemy pozostać reszte nocy zakopani w grząskim poboczu. Wiec jedziemy dalej. Odpowiednio zredukowaliśmy predkość i pomału do przodu... Po drodze musimy zwalniać do zera, by pomału przejeżdżać rozlewiska wody jakie zrobiły sie na drodze.
To wszystko było by nic, Pi jest przyzwyczajony do jazdy w różnych warunkach. Jednak przy tak mocnej ulewie, okazało sie, że w Rudim przecieka szyberdach. Sytuacja zmusiła do trzymania przez Sigme rondelka miedzy fotelami i systematycznego wylewania przez okno wody. Prawdziwie angielska komedia, hahaha.
W końcu docieramy do pierwszego lepszego parkingu. Z perleryny przeciwdeszczowej robimy dodatkową ochrone na dach Rudiego, żeby nie zalało nas w nocy. Wschłuchując sie w stukanie kropel o dach, zasypiamy zmeczeni, kamiennym snem....