Kolejnym naszym przystankiem jest Alice Springs. Jak weźmiecie sobie mape i przyłożycie palec na samym środku Australii, to znajdziecie właśnie to miejsce. Mimo, iż jest to niewielkie miasteczko to bedzie ono zaznaczone na mapie, a to tylko dlatego, że nie ma tu nic innego. :)
Nasze zwiedzanie Australijskiego Outbacku tradycyjnie rozpoczynamy od wizyty w warsztatch samochodowych, w poszukiwaniu odpowiedniej opony, w nie wygórowanej cenie. Jak już pisaliśmy, wybrzuszyła sie nam druga opona i zamieniliśmy ją na koło zapasowe, wiec musimy teraz kupić nową na wypadek dalszych przygód :) Miasteczko jest troszke wieksze niż ostatnio, wiec tym razem mamy możliwość wybóru serwisu :) Jako rekiny biznesu przemieżamy kolejne serwisy by ostatecznie w ósmym z koleji nabyć nowiutką opone w cenie 90$. Całkiem nieźle bo ostatnio kosztowała 150$ ;)
Przy okazji troche zwiedzamy. Wjeżdżamy na punkt widokowy, w postaci górki w centrum miasta. Stamtąd rzucamy okiem na miasteczko i okolice. Jednak szczerze to niczym szczególnym nas nie ujmóje to miejsce. Mówi sie, że Alice Springs to stolica Austarlijskiego Outbacku, i że ma niesamowity klimat. Może dla niektórych tak właśnie jest, ale my jakoś tego nie dostrzegamy. Da sie jednak zauwarzyć dużą ilość ludności aborygeńskiej. W wiekszych miastach jakoś ich tak nie widać, ale tu w małych maisteczkach bardzo rzucają sie w oczy. Niestey wywierają na nas bardzo negatywne wrażenie. Są brudni, głośni, śmiecą i siedzą bezczynie całymi grupami rozsiani po mieście, zwłaszca pod sklepem. Wyglądają i zachowują sie jak margines społeczny i budzą poczucie strachu. Co w Australii jest dla nas nowością bo jedyne czego do tej pory sie baliśmy to "tylko" weże, pająki, skorpiony, meduzy i rekiny ;) Okazujesie, że ludność aborygeńska to ogromny problem społeczny. Rząd próbuje ich zasymilować dając im mieszkania i zasiłki. Problem jednak w tym, że są oni nauczeni życia w "stadzie", wiec jak jeden dostanie mieszkanie, to sprowadza sie do niego cała wioska. Do tego nie są nauczeni pracować i bardzo czesto nie mówią po angielsk, wiec patologia gotowa!
Ponieważ, w gruncie rzeczy, poza atmosferą, miasteczko nie ma za wiele do zaoferowania udajemy sie do muzeum transportu. Zachwycony Pi przepada na kilka godzin w czeluściach sal ze starymi autami, silnikami no i oczywiście cieżarówkami! :) Kiedy Sigmie udaje sie go odnaleźć i wytagrać na zewnątrz jedziemy na zakupy uzupełnić naszą rudolfową spiżrke i ruszamy dalej na pólnoc.
Nasza pierwotny plan zakładał, że tu zawrócimy i pojedzimy drogą przez środek Australii prosto do Perth. Jednak po analizie naszego planu z kilkoma australijczykami okazało sie, że droga tam niby jest, ale nie bardzo można nią jeździć ;) Po pierwsze trzeba mieć tam specjalne pozwolenie bo to droga prywatna. Dodatkowo warunki na tej drodze są tak ekstremalne, że należy tam jechać co najmniej w dwa auta, żeby sie nawzajem ratować w razie awarii. Te argumenty nas przekonały i musieliśmy zmodyfikować nasz plan. Wybór dróg w Australii nie jest zbyt duży, jedzie sie południem, środkiem albo północa. Południem już jechaliśmy, środkeim nie możemy zostaje nam północ... i kolejne 3000km wiecej do przejechania niż zakładał plan :)
Decydując sie na podróż północną częścią kontynentu, mieliśmy świadomość, że jest tam teraz pora deszczowa. Jednak wszystkie prognozy pogody, nie zapowiadają nam jakiś katastrof pogodowych, po za chwilami deszczu. Dlatego nie widzimy przeciwwskazań by tam jechać. Upewniamy sie jeszcze w informacji turystycznej czy drogi na północy są przejezdne, zdażają sie bowiem lokalne podtopienia. Pani jednak mówi, że nie ma problemów i spokjnie możemy jechać. No to w droge!
Jedziemy tak długo aż nie zajdzie słońce. Po zmroku kangury wzmażają swoją aktywność i szaleją na drodze, wiec lepiej już wtedy nie jeździć. Szukamy, wiec miejsca do spania. Mijamy nagle niesamowite miejsce, tuż przy drodze znajdują sie wielkie formacje skalne. Głazy wielkości samochodu, leża na sobie jakby je ktoś powrzucał i sprawiają wrażenie nie zbyt stabilnych. Do tego zachodzące słońce oświetla je, dzieki czemu są niesamowicie czerwone. Podjeżdżamy bliżej, żeby sie im przyglądnąć, okazuje sie że tuż u podnóży tych skal jest malutki prawie pusty camping! Tak, tu bedziemy dziś spać :)
Rano, idziemy na spacer miedzy skałami, widok naprawde nie codzienny. Centralna Australia jest niesamowita. Przez setki kilometrów nie ma dosłownie nic. Jednak jak już coś jest, to powoduje naturalny opad szczeki. Doświadczamy tego dość czesto :)
Kolejny dzień w drodze. Chcemy dojechać tego dnia do Katherine. Miasteczko położone 250km przed Darwin. Rano planujemy odwiedzić Park Narodowy Kakadu. Podobno jeden z najładniejszych rezerwatów przyrody w Australii północnej.
Tyle było by na chwile obecną. Na relacje z Kakadu, zapraszamy do kolejnego wpisu :) Tymczasem serdecznie pozdrawiają Sigma i Pi, oraz dzielny Rudolf, już z dwoma nowymi raciczkami :)
Dziś 25 stycznia, Kubusiu, wszystkiego najlepszego! Już niedługo będziesz pierwszoklasistą, życzymy zatem samych piątek i dalszych sukcesów jako piłkarz! :)