Dojeżdżamy tuk tukiem do miejsca skąd ma odjechać autobus do Varansi. Podróż zaczynamy od dwóch godzin siedzenia na ławce, zanim pozwooononnam wsiąś i w końcu ruszyliśmy.
Autobus typu sleeper, zamist siedzeń ma łóżka, przystosowany do dalekich podróży, brzmi i wygląda super...
Na dzień dobry kierowca wyjeżdża pod prąd na zatloczoną dwupasmową droge, bo ma bliżej do zjadu, normalnie kupa śmiechu haha.
Niby, sam autobus spoko. Duże dwuosobowe łóżko, wydaje sie na pierwszy rzut oka, że bedzie wygodnie. Nic bardziej mylnego. W indiach prawie nie ma dróg, a te które są, to nie dość, że w opłakanym stanie to do tego płatne. 12-godzinna trasa na leżąco po dziurach i pozwijanych resztkach betonu to nielada przeżycie... Troche nas popodrzucało, torche poobijało, dzięki czmu dowiedzieliśmy się gdzie mamy jakie organy (bolała nas nawet śledziona, gdziekolwiek ona nie jest ;) ) ale szcześliwie rano dojechaliśmy do Varanasi.
Po zakwaterowaniu i krótkiej drzemce, udaliśmy sie nad rzeke Ganges, gdzie zdążyliśmy na końcówke, słynnych obrzedów pogrzebowych, ale o nich nastepnym razem.
Pozdrawiamy Sigma i Pi.