Niewiemy co sie dzieje, ale coś nam nie idzie ten powrót. Australia nas chyba nie chce wypuścić :) Zauważyliście tą złą passe, jak nie problemy z planowaną trasą, to problemy techniczne. Jak sprostaliśmy tym wyzwaniom, to powódź....
Problemy są od tego by je rozwiązywać! Trzeba wiec znaleźć rowziązanie! Tylko jak przejechać jezioro, nie mając amfibi.... Nie bardzo mamy czas na czekanie, a tym bardziej, że nie wiadomo ile mamy czekać, dzień, dwa czy tydzień.... No to mamy nerwową sytuacje i burze mózgów :)
W końcu wpadamy na idiotyczny pomysł. Choć może nie idiotyczny, tylko mało prawdopodobny, jeśli chodzi o realizacje. Czas złapać Rudiemu autostop. Tak, dobrze przeczytaliście, trzeba Rudiego wywieść z tych zalanych terenów bo bidulka sam sobie nie poradzi :)
Jedziemy, wiec na stacje benzynową znajdującą sie tuż przy skrecie na zalaną droge. Robimy rekonesans tamtejszych cieżarówek, Pi sprawdza na którą mogilibyśmy wsadzić Rudolfa. Nagle na stacje wjeżdża lohra, taki wielki cieżarowy autotransporter. Patrzymy, ma kilka miejsc wolnych z tyłu. Biegniemy do kierowcy, który oznajmia nam, że za 4-5 godzin przyjedzie jego zmiennik i to z nim musimy rozmawiać, hmmm jest jakaś szansa ale trzeba długo czekć!
Skoro Rudi ma jechać autostopem to musi go złapać jak prawdziwy autostopowicz :) Stawiamy go zaraz przy wyjeździe na zalaną droge i czekamy. Ruch jak na Australie całkiem spory, co 10 minut jedzie jakaś cieżarówka, a Pi wypatruje miejsca na naczepie i możliwości załadunku. Sigma w tym samym momencie szykuje sie do biegu niczym sprinter na olimpiadzie, by ich zatrzymywać :) Jednak nic sie nie nadaje, bo albo nie ma miejsca na naczepie albo najazdu z tyłu żeby załadować samochód :(
Po jakimś czasie zaczynamy tracić nadzieje, Rudi jednak dzielnie czeka na swój autostop ;) My w tym czasie jemy drugie śniadanie. Śmiejemy sie, że jak zaczniemy jeść to akurat coś pojedzie. Pi "gotuje" zupke Chińską, musimy zjeść zapasy. Nakupiliśmy tych Chińskich smakołyków na pierwszych zakupach i przez miesiąc nawet ich nie tkneliśmy. Trzeba, wiec zredukować te zapasy. No i oczywiście jak tylko zaczeliśmy jeść, to pojawia sie stary klasyczny samochód terenowy z pustą lawetą!!! To jest to krzyczy Sigma, a Pi rzuca zupke chińską pod nogi i wyskakuje na droge, by zatrzymać naszego wybrańca :) Pan od razu sie zatrzymał na nasze machanie. Tłumaczymy mu, że my musimy jechać do Perth, że utkneliśmy i że musi nas uratować i stąd zabrać! Pan uśmiecha sie i mówi: "Pakujcie sie na przyczepe!!!" W te pedy wylaliśy dopiero co zrobione zupki, Pi wskoczył do Rudiego i wjechał na lawete. My wsiadamy do szoferki razem z kierowcą Tonim i jedziemy!!!! :) Sami nie wierzyliśmy w to co sie dziej! Udało nam sie zrealizować nasz absurdalny pomysł i to w niecałe 1,5 godziny!!!! Banany nam z twarzy nie znikały ;)
Po 5 minutach jazdy dojeżdżamy już do perwszego rozlewiska wody, i właśnie wtedy ktoś powinein zrobić nam zdjecie! Opad szczeki! W zasiegu wzroku była tylko woda, to nie była zalana droga, to było jezioro po horyzont, a ponoć gdzieś tam środkiem szła droga. Ludzie z pobliskiego Broome przyjeżdżali tam całymi rodzinami i bawili sie w wodzie. Dzieci chlapały sie na brzegu, a starsi pływali pontonami po jeziorze :) Nasz przewoźnik, bez mgnienia oka zatrąbił na bawiących sie ludzi i wjechał do wody wypatrując końcówek słupków kilometrarzowych by nie zjechać z asfaltu :) Wody miejscami było tyle, że wlewał nam sie do samochodu.
Jak zwykle Sigma była troszke przerażona, chciała sie wiec upewnić, że kierowca Toni wie co robi i ma doświadczeniie z jazdą po jeziorze! Ledwo Sigma otworzyła usta by zdać pytanie, Toni w tym samym momencie podał jej swój telefon i zapytał czy zrobi jej zdjecia tak wysokiej wody ;) Twarz Sigmy, jeszcze bardziej zbladła, hahaha. Pi w tym samym czasie sie cieszył i robił zdjecia wystając z okna Toyoty.
Takich rozlewisk było jeszcze 5, Toni pokonał je bez żadnego problemu, a Rudi ledwo zamoczył końcówki opon, to Ci spryciaż! ;) Tu wysiadamy, nasz wybawiciel musi zawrócić i sholować biedaka, który utknął na tych rozlewiskach, a po którego docelowo jechał :) Dalsza cześć trasy ma być już przejezdna. Choć droga dla normalnych samochodów jest zamknieta przez kolejne 150km, nie pozostaje nam nic innego jak zaufać Toniemu, że damy sobie już rade i sie z nim pożeganać.
Z lekką obawą co bedzie dalej ale pełni pozytywnych emocji ruszamy dalej. Reszta drogi faktycznie jest już sucha i tylko pod koniec dojeżdżamy do wielkiego rozlewiska, naszczeście okazuje sie niegłębsze niż 10-15 cm, wiec pomalutku przejeżdżamy je i mijamy znak oznaczający koniec zalanych dróg, oddychamy z ulgą, UDAŁO SIE!!!!!!!! :))))
Udało sie, to niesamowite, ale naprawde sie udało!!! Po prawie tygodniowym czekaniu, walką z żywiołem i ciągła niepwenością kiedy to sie skończy, wydostaliśmy sie z powodzi i możemy już spokojnie jechać dalej! To był dłuuuugi dzień, dlatego niedługo po opuszczeniu zalanych terenów stajemy na zasłóżony odpoczynek i sen.
Tyle było by z wątku powodziowego.
Pozdrowienia z suchego lądu Sigma, Pi i świeżo upieczony autostopowicz Rudolf :)